Chmury stały się naszym wiernym kompanem. Tam gdzie my, tam one! I choćbyśmy z premedytacją wsiedli w samochód i gnali za niebieskim na górze, to z pewnością i tak by nas znalazły. W zastępstwie plażowania, jako główny pomysłodawca naszych codziennych wycieczek, wynajduję na mapie co raz to nowe punkty, ale zostały nam jeszcze tylko dwa pełne dni wakacji a ja opalałam się zaledwie raz ;(

Muzeum Soli (Museo de la Sal)Pierwszym takim punktem dzisiejszej wycieczki było pobliskie Muzeum Soli (Museo de la Sal). W kilku salach, kolejne ekspozycje przybliżają m.in historię soli, umiejscowienie jej złóż na świecie czy wykorzystanie w kulturze, gospodarce i różnych innych dziedzinach życia. Przez poszczególne hiszpańskojęzyczne stacje przebrnęliśmy posiłkując się angielskojęzyczną broszurą wypożyczoną w recepcji. Kolejna część muzeum znajduje się już na zewnątrz i tworzą ją do dziś działające saliny (Salinas del Carmen). Proces wytwarzania soli z wody morskiej można więc zobaczyć na własne oczy. Przy magazynie, na zwiedzających czeka jeszcze kolejna ciekawostka – spreparowany, 19 metrowy szkielet walenia, wyrzuconego na brzeg w 2000 roku.

Muzeum w młynie (miejscowość Tiscamanita)Kolejny punkt na mapie, kolejny przystanek i kolejne muzeum. Tym razem ulokowane w odrestaurowanym wiatraku i przylegającym do niego domu młynarza w miejscowości Tiscamanita (Centro de interpretación de los molinos). W kilku pomieszczeniach zebrane są przeróżne narzędzia, które niegdyś służyły ludziom do mielenia zboża. Począwszy od wszelkiego rodzaju młynków ręcznych, poprzez tahonas, czyli młyny napędzane przez poruszające się w kółko zwierzęta (uważny czytelnik skojarzy, że widzieliśmy taki w Muzeum Wsi Fuerteventurskiej) aż po wiatraki, które przyjęły się na wyspie dość późno, bo dopiero w XVIII w. Najciekawsze było oczywiście wejście do środka wiatraka 😉 Ponoć czasem, przy sprzyjających wiatrach, jest on uruchamiany i zboże miele się wtedy na oczach zwiedzających.

Plaża Umarłych (Playa de los Muertos w Puerto de la Pena)Ostatnim zaplanowanym przystankiem na dziś była mała wioska na zachodnim wybrzeżu – Puerto de la Pena. Na jej niewielkiej plażyczce o czarnym piasku, dużych kamieniach i romantycznej nazwie „Plaży Umarłych” (Playa de los Muertos) – nawiązującej do wyrzucanych tu w przeszłości ciał topielców – postanowiliśmy zrobić sobie mały piknik. Kawałki małych kiełbasek, chorizo i kilka rodzajów serów wraz z bagietką kupiliśmy w markecie po drodze. Miejscówka miała jeszcze jeden plus – świetny widok na fragment wybrzeża z niezwykłymi formacjami skalnymi, który został objęty ochroną jako pomnik przyrody Ajuy.

_MLI2729Spytacie pewnie co takiego super jest w tym całym Ajuy. A to zależy kto co lubi 😉 Geolodzy ponoć jarają się tym, że jak na dłoni mają skały, które powstały zanim jeszcze archipelag kanaryjski wynurzył się z oceanu, czyli jakieś 100 mln lat temu. W wyniku skomplikowanych procesów wulkanicznych zostały one wypiętrzone i voilà najstarsze kamienie na całych kanarach. Dla zwykłych zjadaczy chleba, jak my, liczą się jednak przede wszystkim dwie jaskinie (Cuevas de Ajuy), do których można dostać się szlakiem. W głąb jaskinie sięgają ponoć nawet do 600m, jednak człowiek z latarką jest w stanie przemierzyć ok 70, gdyż potem robi się zbyt wąsko. Przy takim syfie jaki zostawiają tam turyści, traktując ciemny korytarz jak miejscową toaletę, to i nawet te 70 jest niezłym wyzwaniem dla wszystkim posiadających węch.

Królowie Majos (Mirador Guise y Ayose)Dzień mogliśmy zaliczyć do udanych. Zrealizowaliśmy każdy punkt planu, nigdzie nie pocałowaliśmy klamki a i wybrane atrakcje bardzo nam się podobały 😉 Kolejna czekała na nas w postaci drogi powrotnej. Jako, że chcemy zjeździć jak najwięcej, wybraliśmy inną trasę niż tą, którą przybyliśmy na zachód. Tym razem wracaliśmy górskimi serpentynami a widoki były naprawdę niesamowite. W gratisie dostaliśmy nawet dwa specjalne przygotowane punkty widokowe. Na pierwszym można było się przejść grzbietem wzniesienia, na drugim stał interesujący pomnik królów Majos.

Lunch na plaży umarlaków nasycił nas na długo, dlatego też postanowiliśmy zamiast knajpowej wyżery dopchać się czymś czego może dostarczyć supermarket 😉 Na deser wcięliśmy jedne z hiszpańskich absolutnie fenomenalnych sklepowych lodówkowych deserków a do tego prawdziwe kanaryjskie mango. Nie wiem czy w naszych supermarketach sprzedają mango niekanaryjskie, czy może niedojrzałe, ale to było absolutnie najlepszym mango na świecie. Przede wszystkim ciemno pomarańczowe, nie żółte, a do tego przesłodkie.

Author

2 komentarze

  1. mama Irenka Reply

    Mam nadzieję ,że wszystkie te chmury przyszły do Lublina, a u was tylko słońce i słońce!

  2. Tym razem nie mogę przesłać wam słońca, bo u nas deszcz i upał 30-stopniowy już nie wróci. Cieplutko pozdrawiam.

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.