Dziś postanowiliśmy zobaczyć coś więcej niż morze. Zawsze w takich chwilach pomocą służył nam nasz niezastąpiony przyjaciel podróży – Zielony Przewodnik Michelin. Tym razem również zakupiliśmy odpowiedni tomi, jednak w jednej małej książeczce wydawca ujął aż trzy kraje (Czarnogórę, Serbię oraz Bośnię i Hercegowinę), co bardzo negatywnie wpłynęło na szczegółowość opisów poszczególnych miejsc. Co nie doczytamy więc, to dooglądamy.
Celem dzisiejszego dnia stał się pobliski Ulcinj. Przewodnik reklamuje go jako najlepsze miejsce na spotkanie Zachodu ze Wschodem. Mi osobiście, ten wschód bardziej rzucał się w oczy. Przede wszystkim po wyjściu z samochodu „powitał” nas śpiew muezina dobiegający z pobliskiego meczetu. Potem towarzyszył nam on w poszczególnych zakątkach miasta. Po ulicach przechadzają się kobiety okryte od stóp do głów, co więcej w podobnym okryciu pojawiają się także na plaży, tyle, że tam, w takim bardziej „ortalionowym” wydaniu ;). 85% mieszkańców Ulcinj stanowią Albańczycy. Miasto samo w sobie nie urzekło nas jednak. Reklamowany tygiel kultur ma tam (wg nas) takie bardzo zaniedbane wydanie, albo po prostu nie udało się mu nas do siebie przekonać.
Do miejsc wartych zwiedzenia należy z pewnością Stare Miasto ze swą poturecką architekturą oraz tzw. Mała Plaża w samym centrum miasta. No i to by było na tyle … Po starym mieście chodziliśmy właściwie na wyczucie, żeby nie powiedzieć, że kilka razy zaszliśmy w ślepą uliczkę. Brak jakichkolwiek oznaczeń, kierunku zwiedzania, czegokolwiek. Wprawdzie przy dwóch bramach znajdują się poglądowe mapki, ale trudno spamiętać wszystkie zawiłe uliczki, by się potem nie zgubić. Totalnie rozbroiło nas muzeum miejskie, które wg przewodnika nie ma regularnych godzin otwarcia a jego bramy są na ogół zamknięte. Tak było i tym razem. Jest to dziwne, tym bardziej, że ponoć kryje ono w sobie niejaki zabytkowy Trg Robova, na którym niegdyś sprzedawano niewolników. Najwyżej oceniony zabytek z całego miasta niedostępny dla turysty.
Ważnym punktem wycieczki była wizyta w salonie operatora komórkowego Telenor, gdzie nabyliśmy prepaidowy internet, o którym pisał Michał, co by już do końca wakacji pozostawać z Wami na bieżąco.
Pozostałą część dnia postanowiliśmy spędzić na plaży i to nie byle jakiej! Najdłuższej piaszczystej plaży nad Adriatykiem – 12-kilometrowej Vielikiej Plažy. Wszystko jak w przewodniku. Plaża jest, długa, że końca nie widać (ponoć ciągnie się prawie do granicy z Albanią), piasek też był (taki trochę brudny w kolorze, ale ponoć tak ma być), woda cieplejsza niż przy tej hotelowej no i było jeszcze coś – śmieci ;( Niestety z każdym dniem nabywamy przekonania, że to taka tutejsza „specjalność”. Śmieci walają się wszędzie, nawet w najbardziej turystycznych czy zabytkowych miejscach. Dopóki coś się nie zmieni w tutejszej mentalności, Czarnogóra jeszcze długo będzie raczkować turystycznie i zipać gnając za Chorwacją. To smutne zwłaszcza, że jest tu co oglądać i czym się zachwycać.
3 komentarze
No! Taka porcja nowości to ja rozumiem 😀 Ładnie tam :), szkoda tylko, że tak zaniedbane w niektórych miejscach. Bawcie się dobrze! 🙂
Jak zawsze gdzie jedziecie, ten niebieski lazurowy kolor na waszych zdjęciach zapiera mi dech.
Wygląda na to, że oglądałam ten wpis w tym samym czasie co Irenka, gdyż jej komentarz pojawił się w trakcie mojej „podróży” po plażach. Pozdrawiam was cieplutko. Czekam na następne zdjęcia.