Na początek dziękujemy tym, którzy mocno trzymali kciuki za pogodę. Dzisiejszy dzień nie okazał się bowiem tym, który miał przerwać miesiące suszy. Wprawdzie chmur na niebie nie brakowało, ale z żadnej z nich nie spadła nawet kropla deszczu, nie mówiąc już o jakichkolwiek burzach.
Dziś postanowiliśmy ruszyć nieco w głąb lądu. Nie oznacza to jednak, że na dobre rozstaliśmy się z wodą. Za cel postawiliśmy sobie Jezioro Szkoderskie – największy zbiornik wodny Półwyspu Bałkańskiego, który po stronie Czarnogóry jest chroniony w ramach parku narodowego.
Jezioro Szkoderskie jest położone na wysokości 6 m n.p.m., zajmuje obszar 412 km² (zimą i wiosną potrafi rozlać się jeszcze na pobliskie bagna), jest głębokie na 5-8 m tak więc dno znajduje się poniżej poziomu morza i określane jest mianem kryptodepresji. Jeziorem biegnie granica czarnogórsko-albańska, tak że do Czarnogóry należy 62% powierzchni jeziora a do Albanii pozostałe 38%. Za sprawą śródziemnomorskiego klimatu (ponoć jezioro nie zamarza) i bujnej roślinności Szkoderskie staje się zimą ostoją dla przeróżnych gatunków ptaków migrujących z północy. Nie spotkamy tam jednak tylko ornitologów (którzy ponoć napływają z całego świata), ale przede wszystkim turystów zwabionych oszałamiającym pięknem tego miejsca.
Nie wiemy czy to obecność parku narodowego, czy też brak pomysłu, ale na miejscu nie zastała nas jakaś natarczywa infrastruktura turystyczna. Jeden parking, jedna restauracja i kilka biznesików oferujących rejsy łódką po jeziorze. Ich właściciele dopadają turystę jeszcze zanim wyjdzie z samochodu. 40 € dla naszej dwójki + dwa bilety do parku narodowego 4 € każdy. „Drogo” mówię i mimo że po serbsku „drogo” brzmi zupełnie inaczej to i tak każdy rozumie. Pierwszy chłopaczek nie był skłonny do negocjacji, ale potem pojawił się stary wyjadacz. Bardzo chciał z nami rozmawiać po rosyjsku, gdy zaproponowaliśmy angielski, zaczął w rosyjski wplatać niemieckie słówka. Negocjacje przybrały więc formę pisania kwot na szybie Leona i tym sposobem stanęło na 30 € 😉 Biznes okazał się rodzinny. Pan naganiacz odesłał nas bowiem do swego brata, ten z kolei zaprowadził nas do swojej małej łódeczki z napędem motorowym. Całe szczęście, że na jeziorze nie buja pomyśleliśmy. Rejs okazał się bardzo przyjemny. Razem z nami płynęło jeszcze 5 innych osób. Przez godzinę zdołaliśmy opłynąć malutki fragment jeziora, ale udało się sfotografować co nieco. Punktem niespodzianką było wręczenie każdej pani na pokładzie białego kwiatu lilii wodnej własnoręcznie zerwanego przez „kapitana” 😉 Widać w Czarnogórze park narodowy rządzi się innymi prawami. Tych lilii na wodzie zostało już jak na lekarstwo a na pewno więcej niż kwiatów w wodzie znajduje się … śmieci. Nie mamy już żadnych wątpliwości, że to jest czarnogórska specjalność.
W drodze do hotelu postanowiliśmy wstąpić do niewielkiej nadmorskiej miejscowości Petrovac. Niby przewodnik nie daje jej ani jednej gwiazdki, to jednak spacer tamtejszym bulwarem był bardzo przyjemny. Jadąc dalej zatrzymaliśmy się w przydrożnej piekarni na naszego ulubionego – od wczoraj – burka. Tym razem udało się zdobyć wersję z mięsem. Pycha. Wielka ciepła buła z farszem i tylko 1 €! Do kolacji pozostał już sam relaks w przyhotelowym basenie, w którym ja odkryłam swoją optymalną temperaturę wody i który, podobnie jak wczoraj, był dziś cały tylko dla nas.
3 komentarze
Och, ach i ech …. Tutaj pada deszcz i dookoła budynki a Wy korzystacie z pięknej pogody w niezwykle urokliwym otoczeniu. Wiecie kiedy najlepiej zaplanować wakacyjne wojaże :-).
Przedmiot niepasujący do obrazka, to … plastikowa butelka z czerwoną nakrętką. Szkoda, że nawet w takim raju miejscowa specjalnosć daje o sobie znać :-(.
Pozdrawiam cieplutko wiadomo z jakiej perspektywy, życzę dalszych wspaniałych wrażeń. Ucałowania od babci.
Brawo Aniu za spostrzegawczość. No niestety, takich „kwiatków” było tam znacznie więcej.