Wczorajsza pogoda dopisała. Zapowiadali słońce i 19 stopni a podejrzewam, że w ciągu dnia temperatura śmiało dobijała do jakichś 25. Popołudniem, w ogrodach Tuileries obok Luwru, na metalowych krzesełkach i leżaczkach opalało się mnóstwo ludzi a wśród nich i my wystawialiśmy swe buzie do słońca. Ale po kolei.
Na pierwszy ogień poszedł Luwr. Przewodniki mówią żeby śmiało przeznaczać na niego pół dnia. Jestem przekonana, że i 5 by nie wystarczyło – bo nie wiem jak inaczej można zobaczyć ponad 35 tysięcy! bezcennych obiektów. Trzeba przyznać, że kiedyś to budowali z rozmachem. Teraźniejsze drapacze chmur rywalizujące ze sobą na błysk i ilość pięter to na serio pikuś przy takim Luwrze, który na wysokość może im nie podskoczy, ale na powierzchnię takiego jednego piętra a i owszem 😉 Moja refleksja w takich miejscach jest zawsze natury bardzo praktycznej. Ktoś kiedyś tam mieszkał, ktoś musiał kiedyś myć te wszystkie okna i te wszystkie podłogi i wołać dzieci na obiad z drugiego końca takiego „domu” 🙂 Niesamowite!
Nasze nogi szybko przypomniały sobie, że wczoraj zrobiły już jakieś setki kilometrów, dlatego nawet nie zakładaliśmy, żeby próbować zobaczyć jak najwięcej. Postawiliśmy na plan minimum. Po Wenus z Milo, Umierającym niewolniku Michała Anioła i Psyche budzonej przez pocałunek Kupidyna A. Casanovy darowaliśmy sobie starożytne rzeźby i pomknęliśmy na pięterko w kierunku malarstwa. Tu podobało nam się już znacznie bardziej. Przechodząc przez kolejne sale tłum turystów zaczynał niebezpiecznie gęstnieć co oznaczało tylko jedno – Mona Lisa jest blisko. No i fakt – była. Cała i zdrowa wisiała przed jakąś setką fotografujących ją ludzi, tak, że jedyne co my mogliśmy sfotografować to właśnie ich 🙂 Cała sytuacja jest nawet nieco zabawna, bo po przeciwnej stronie wisi olbrzymi i naprawdę imponujący obraz Wesele w Kanie Veronesego, do którego wszyscy stoją plecami i którego nikt – pomimo rozmiaru – zdaje się w tej sali nie zauważać 😉 Na zakończenie skoczyliśmy jeszcze do przeciwległego skrzydła obejrzeć rzeźbę francuską, która była cudownie wyeksponowana w olbrzymim patio pod przeszklonym dachem a także coś dla mnie – wątek „wnętrzarski” – czyli apartamenty Napoleona.
Czas było żegnać się z Luwrem i ruszać w dalszą drogę przez wspomniane już ogrody Tuileries (Jardin de Tuileries) a następnie Pola Elizejskie (Champs-Élysées) w stronę Łuku Triumfalnego (Arc de triomphe), z którego roztaczał się przepiękny widok na panoramę Paryża.
Ostatnim punktem wczorajszego planu była dzielnica wielkiego biznesu – La Défense – która, dla odmiany, z „paryskością” nie ma zbyt wiele wspólnego. Położona jest jednak na końcu tej samej osi, która łączy Luwr z Łukiem Triumfalnym, jej najsłynniejszym punktem jest Wielki Łuk (Grande Arche) – pomnik i biurowiec w jednym – była więc naturalnym zwieńczeniem wczorajszego zwiedzania. W La Défense królują drapacze chmur, lśniące nowoczesne hotele i mieszkalne apartamentowce. Wszystko jest równe i przemyślane, nawet drzewka rosną w ustalonym porządku i na określoną wysokość ;). Mimo, iż tak odmienna, nam bardzo przypadła do gustu. Można było tam przede wszystkim … odpocząć zarówno od turystycznego zgiełku jak i od ludzi, ponieważ przed 17:00 mało kogo można było tam spotkać. Po tej godzinie morze ludzi zaczęło jednak opuszczać swoje miejsca pracy i kierować się do metra. Pierwszy raz doznaliśmy takiego ścisku. Niczym sardynki pokonywaliśmy kolejne stacje modląc się żeby nareszcie nastała ta, na której w końcu się nieco rozluźni.
Kolację zjedliśmy w 11 dzielnicy, w Cafe Moderne , o której istnieniu dowiedzieliśmy się z lektury Travelera. To był dobry strzał. Tanio, smacznie i w świetnej atmosferze. Ciekawostką był sposób zamawiania – wybrane potrawy zakreślało się mazakami na specjalnie przygotowanym do tego menu.
Po takim dniu, chyba nie muszę dodawać, że i tym razem padliśmy bez sił.
2 komentarze
Podobnie jak wczoraj nie mogę sobie odmówić chwili relaksu z Wami. W przerwie między przedświątecznymi zakupami a pieczeniem ciast … wpadam do Paryża. To cudowne uczucie być tam z Wami. Fajnie, że mimo kłopotów, udaje się Wam zamieścić zdjęcia. Do zobaczenia jutro – na Waszej kolejnej wyprawie.
Cieszę się ,że tym razem namacalnie wiem o czym piszecie i z chęcią zobaczę zdjęcia, aby sobie przypomnieć to co widziałam.