Wczoraj Leon zadecydował za nas – nasz pobyt na Meteorach potrwa nieco dłużej niż planowaliśmy. W ramach nagrody postanowiliśmy dziś przede wszystkim się wyspać. Dzień bez budzika to, wbrew pozorom, miła odmiana na naszych wakacjach. Wszak co raz trzeba się gdzieś przenosić, pakować lub wybierać na jakąś wycieczkę.
Po leniwym śniadaniu i wizycie w kempingowej tawernie w celu dokończenia i opublikowania wczorajszego wpisu o Meteorach, wybraliśmy się na spacer po Kalambace. Co prawda ja nastawiałam się na jakieś „smażonko” przy kempingowym basenie, ale 100% zachmurzenia skutecznie popsuło mi te plany. Blednę w oczach!
Kalambaka to urocze miasteczko żyjące prawdopodobnie głównie z turystów przyjeżdżających tu dla zjawiskowych klasztorów w chmurach. Dziś, przy niedzieli, w czasie popołudniowej sjesty i zapewne już po sezonie wydało się nam bardzo spokojne, żeby nie powiedzieć senne. Na zakończenie spaceru postanowiliśmy wypróbować miejscową piekarnię i jej wyroby. Zakupiliśmy coś w rodzaju burka, znanego nam z Czarnogóry, w wersjach ze szpinakiem i serem a także kilka przesłodkich, ociekających syropem słodkości na modłę baklavy.
Wieczorem chcieliśmy uchwycić zjawiskowy zachód słońca na Meteorach, jednak duża ilość chmur spowodowała, iż widok, choć oczywiście zjawiskowy, nie był jednak tym, co każde z nas miało nadzieję ujrzeć. Wpis ten publikujemy po kolejnej obłędnej kolacji w kempingowej tawernie (talerz mięsiw z grilla z frytkami, sałatka grecka, tzatziki i saganaki – smażony ser i lokalne białe wino).
Jutro Leon idzie do greckiego pediatry. Trzymajcie kciuki.