Wróciliśmy! Od wczoraj, z małym jet lagiem i duuużym szokiem termicznym, stąpamy już po polskiej ziemi. Wiedzieliśmy, że jest zimno, ale wiedzieć w teorii a czuć w praktyce to jednak coś innego. Jeszcze podczas nocnej przesiadki w Katarze na termometrach było 28 stopni a już 6 godzin później w Warszawie – 6! 😀 Ba, ponoć i tak udało nam się przywieźć do Polski nieco słońca i czwartek to był już bardzo ładny jesienny dzień. Na plus całej tej zmiany stref czasowych wstaliśmy dziś sami z siebie o 6:30. Dobrze wróży przed poniedziałkową pracą, ale boję się, że ten stan wyspania o tak wczesnych porach może nie przetrwać nadchodzącego weekendu.
Wylot z Singapuru mieliśmy dopiero po 21:00, dlatego postanowiliśmy zapytać się w hotelu o możliwość zostawienia bagaży w przechowalni i po raz ostatni udać się jeszcze na trochę w miasto. Nie było z tym problemów. Myśleliśmy o Maxwell Food Center – foodcourcie, który odwiedziliśmy pierwszego dnia w Singapurze. Udaliśmy się więc pieszo w tamtym kierunku, jako że nie bez przyczyny tym razem mieszkaliśmy w Chinatown, jednak brak waluty zmusił nas do poszukiwania bankomatu. Ten, kto napisał gdzieś w internecie, że w Singapurze bankomat spotyka się co 5 kroków, z pewnością nie szukał go w Chinatown 😉 Zawędrowaliśmy w nieznaną nam jeszcze ulicę i w końcu odnaleźliśmy całą bankomatową ścianę (po jednym chyba na każdy możliwy bank) a wszystko to w kompleksie pełnym sklepów i punktów usługowych położonym po sąsiedzku zadaszonego targu z owocami. Tuż obok uliczni sprzedawcy rozstawili swoje kramy a wśród nich trzech panów w kucharskich kitlach z napisem „Turkey” raczyło przechodniów kebabami w świeżo wypiekanych bułkach typu pita. Stwierdziliśmy, że choć może jest to mało azjatyckie śniadanie, to kolejka, która w krótkim czasie zebrała się przy panach, wyglądała co najmniej obiecująco. Do kompletu, przy stoliku obok, zakupiliśmy tajską kawę na zimno, po czym znaleźliśmy wolną ławkę i na powietrzu wsunęliśmy tak skomponowane śniadanie. Było pysznie!
Posileni zastanawialiśmy się gdzie by tu się podziać na kolejnych kilka godzin. Michał zaproponował ponowną wizytę w ogrodzie botanicznym, który jest tak wielki, że poprzednim razem nie udało nam się zobaczyć wszystkiego, w tym drzewek bonsai, na których mu zależało. To był dobry pomysł. Drzewka bonsai, biała altanka, wodospad, nowe alejki, krajobrazy i kolejne warany przechodzące nam drogę 😉 I wciąż ogrodu nie mamy przespacerowanego w całości!
Na obiad przed odlotem wybraliśmy się do naszego ulubionego Chinatown Complex. Michał nurkował w talerzu z genialną zupą z wołowiną a ja wcinałam mini bułeczko-pierożki z mięsnym farszem gotowane na parze. Co by dobić się jeszcze węglowodanami (wszak na wakacjach wyznawałam zasadę „100% węgli w żywieniu”), z olbrzymią przyjemnością wsunęłam cząstki z dwóch rodzajów melona i ananasa zapijając to wszystko świeżym ananasowym milkshakem. O matko! Tej codziennej porcji świeżego ananasa, kokosa i melona, czy to do jedzenia, czy do picia, będzie mi brakować w kraju równie mocno co słońca i temperatury powyżej 23 stopni. I wiadomo, że mogę zaopatrzyć się w każdy z tych owoców w najbliższym supermarkecie, ale to jednak nie to samo 🙂
Na lotnisko Singapur-Changi pojechaliśmy z premedytacją nieco wcześniej, by móc w spokoju „pozwiedzać” sobie laureata „The World’s Top 10 Airports of 2015” opublikowanego przez Skytrax. Nie dziwię się tym wszystkim nagrodom, bo miejsce jest naprawdę wyjątkowe. Wszędzie dywany, toalety tak czyste, że można by chyba z nich jeść (a i tak przy każdej muszli jest zbiornik z płynem antybakteryjnym do przetarcia deski), miejsca zabaw dla dzieci, strefy ciszy, stanowiska komputerowe, punkty doładowań sprzętu elektronicznego, darmowe masażery stóp (próbowaliśmy, to boli 😀 ) a jakby ktoś zapomniał kupić sobie np. torebkę od Hermesa podczas spaceru na Orchard Road, to może to zrobić przed odlotem. Bajerów na lotnisku jest wiele. Większości nie było nam dane obejrzeć, bo trzy terminale to jednak kilometry połaci i mimo, iż specjalnym pociągiem można sprawnie poruszać się między nimi to i tak potrzeba by chyba całego dnia żeby dotrzeć do tych wszystkich centrów rozrywki, sal telewizyjnych, pryszniców, czy ponoć nawet basenu!
Podróż powrotna upłynęła nam spokojnie i tym razem nieco mniej entuzjastycznie (choć „azjatycki wegetariański” posiłek, który wybrałam tym razem dla siebie był przepysznym powodem na przebłysk entuzjazmu). Po pierwsze nie był to nasz pierwszy daleki lot, ani pierwszy z Qatar Airways, wszelkie pokładowe udogodnienia nie były więc już dla nas takimi niespodziankami. Po drugie, podczas drogi do domu z wakacji zawsze towarzyszy nam mały smutek, bo kończy się jakiś kolejny rozdział naszej wielkiej podróżniczej przygody.
3 komentarze
…miałam dziś przeczucie, że choć jesteście już w kraju to będzie jeszcze co przeczytać i obejrzeć… Milusio☺
Wcale się nie dziwię, że udaliście się jeszcze raz do ogrodu botanicznego , po prostu cud natury.
Jak fajnie jest żegnać Azję razem z wami! Dzięki za całą wędrówkę po Malezji i Singapurze, a także za wszystkie wspaniałe przeżycia… Do następnego wyjazdu!