Kto by pomyślał, że ostatni przystanek na naszej wakacyjnej trasie okaże się niezaprzeczalnym numerem jeden. Od chwili gdy wczoraj popołudniu wjechaliśmy na starówkę macedońskiej Ochrydy, nie możemy przestać się zachwycać tym miejscem.
Przewodnik określa Ochrydę jako „najładniejsze miasto Macedonii” i choć nie widzieliśmy ich zbyt wielu, jesteśmy w stanie mu uwierzyć. Naszpikowana historią i zabytkami. Niezliczona ilość cerkwi, urocza starówka, deptak w tureckiej części miasta, niewielki port, promenada i małe kamieniste plażyczki. Na horyzoncie z jednej strony mury obronne twierdzy cara Samuela a z drugiej duża granatowa tafla Jeziora Ochrydzkiego – najstarszego śródlądowego zbiornika wodnego w Europie. Kulinarnie, poza wszelkimi cudami kuchni macedońskiej, które (suprise! suprise!) nie ograniczają się tylko do kebabików z grilla i sałatki szopskiej, mamy bogaty wybór ryb słodkowodnych z gatunkami żyjącymi tylko i wyłącznie tu na czele (pstrągi: belvica i letnica oraz płoć plasnica, z której łusek wyrabia się tzw. „ochrydzkie perły” łudząco przypominające prawdziwe).
Zdjęcie kopuły cerkwi św. Jana Kaneo (a tak naprawdę św. Jana Teologa z Kaneo) na tle jeziora to absolutny pamiątkowy „must have”. Obrazek ten spotkamy na każdej pocztówce, folderze reklamowym i pewnie co drugim souvenirze w butiku. Sama cerkiew jest malutka i choć bardzo urocza wewnątrz, tak naprawdę to jej bryła i umiejscowienie na krańcu cypla na wysokiej skale robi ten sławny efekt wow. W środku dużo większe wrażenie zrobiły na nas dwie inne świątynie. Pierwszą z nich była cerkiew św. Zofii, której wizerunek znajduje się nawet na banknocie 1000 denarów macedońskich (ok 70 zł). W jej wnętrzu zachowały się freski z XI w. odsłonięte jednak dopiero po II wojnie światowej. Wcześniej przez pięć stuleci pozostawały zamalowane gdyż w okresie panowania tureckiego została zamieniona w meczet. Drugą świątynią, która bardzo nam się spodobała była cerkiew św. Bogurodzicy Perivlepty i św. Klimenta. Tu również podziwialiśmy fantastyczne freski o dużo większym nasyceniu kolorów niż w św. Zofii. Wprawdzie nikt ich nigdy nie zamalował, ale swoje też przeszły. Przez stulecia sukcesywnie pokrywały się sadzą z dymiących świec i dopiero w latach 60-tych XX wieku zostały oczyszczone i zrewitalizowane. Niestety w żadnym z zabytkowych wnętrz nie można robić zdjęć.
Jesteśmy Ochrydą szczerze oczarowani a na dodatek mieszkamy w takim miejscu (Jovanovic Guest House), że mucha nie siada! Cerkiew św. Zofii prawie na wyciągnięcie dłoni z balkonu (chyba nie muszę mówić gdzie spożywamy śniadania 😀 ). Śmiem twierdzić, że tu nawet szwendające się koty są najładniejsze… i chyba zdają sobie z tego sprawę, bo już po samej ich minie można stwierdzić, że o żadnym mizianiu nie ma mowy.
4 komentarze
Moja poranna kawa wypita z wami w Macedonii smakowała mi bardzo. Dziękuję za wycieczkę po Ochrydzie – jak zawsze warto powędrować z wami.
Jak zawsze kij ma dwa końce. Z jednej strony najfajniejszy przystanek w waszej podróży, to będzie ciężko opuszczać to miejsce, jakby była klapa to nie żal wyjeżdżać . Z drugiej strony to ostatnie wspomnienie będzie naładowane tak pozytywną energią ,że zostanie z wami na dłużej.
Jestem wręcz zachwycona widokami… Cudowne miejsce… Ze zdjęć bije błogi spokój a to dla mnie = odpoczynek. Przykro mi Moniś, że nie znalazłaś macedońskiego wcielenia Meridy 😉
No właśnie do ostatniego dnia miałam nadzieję na małą Meridę 🙂 Prawie się udało. Do tej restauracji Kaneo przedostał się mały rudo-biały kociak i był na serio mocno przyjazny, ale Panie kelnerki musiały go wywabić na zewnątrz niestety. Śmieliśmy się,że to nawet nie zalecenie właścicieli a ich kotów bo dwa szare tłuściutkie rasowe osobniki kociej arystokracji przechadzały się tam niczym po włościach 🙂