Wychodzimy z metra i momentalnie widzimy różnicę. Zupełnie jakbyśmy przyjechali do innego miasta a nie dzielnicy. Nowoczesny budynek dworca, wielkie centrum handlowe, apartamentowce, wysokie przeszklone biurowce i wielogwiazdkowe hotele. Tylko mozaika pod stopami przypomina, że jednak wciąż jesteśmy w Lizbonie.
Dzielnice pokazujące nowoczesne oblicza stolic, jakże odmienne od tych prezentowanych przy utartych szlakach turystycznych, znamy już z Bangkoku (Silom Road) czy Paryża (La Defense). W Lizbonie takim najmodniejszym aktualnie adresem jest właśnie Park Narodów. Dzielnica ta powstała na terenach, na których w 1998 roku miała miejsce światowa wystawa EXPO. Wysunięta na północ, położona nad brzegiem Tagu i niedaleko od lotniska była łatwo dostępna dla przybywających podróżnych a tych nie brakowało. Od maja do września wystawę odwiedziło 11 mln osób a wydarzenie okazało się wielkim sukcesem, również finansowym. Wszystkie wybudowane pod EXPO pawilony sprzedano deweloperom jeszcze przed rozpoczęciem wystawy, każdy z nich miał więc zagwarantowane swoje przeznaczenie na przyszłość. Do tego dobra sprzedaż biletów i wynajmem powierzchni i w ten sposób udało się pokryć większość kosztów pod nową inwestycję. We wrześniu teren zamknięto na pół roku by potem jako dzielnica Park Narodów rozpoczęła swoje kolejne życie. Dawne wejście stało się centrum handlowym, Wieża Vasco da Gamy luksusowym hotelem, część hal służy nadal celom wystawowym. W pozostałych pawilonach mieszczą się m.in. Centrum Nauki, najlepsze kasyno w Portugalii (Casino Lisboa), Uniwersytet Lizboński czy Oceanarium i to właśnie ono było celem naszej wycieczki w te rejony.
Lizbońskie oceanarium jest największe w Europie. Zaprojektował je Peter Chermayeff z Peter Chermayeff LCC – firmy, która ma na swoim koncie również inne obiekty tego typu (w tym jedno z największych oceanariów na świecie – Kaiyukan w japońskiej Osace). Efekt wow, który z Michałem przeżyliśmy już dobrych kilka lat temu w Singapurze zapewne na długo pozostanie niezagrożony, mimo to byliśmy bardzo ciekawi jakie wrażenie wywrze na nas lizbońskie akwarium (to w Barcelonie np. za bardzo nas nie zachwyciło). Nie ukrywamy także, iż wycieczka ta potencjalnie mogła zainteresować obydwie dziewczyny w równym stopniu a takich atrakcji jest wbrew pozorom bardzo mało.
Bilety kupuje się na konkretną godzinę Jako, że z dziewczynami zazwyczaj trudno nam przewidzieć dokładny rozkład dnia, nie kupowaliśmy ich wcześniej przez Internet i poszliśmy na żywioł. Mieliśmy szczęście przybyć na miejsce dokładnie tuż przed wejściem kolejnej tury, tym większe gdyż do kas nie było akurat żadnej kolejki. Budynek oceanarium to charakterystyczna kostka umieszczona na zbiorniku wodnym, do której z głównego wejścia przechodzi się po specjalnej rampie (Michał do tej pory nie wie jakim sposobem nie zrobił jej zdjęcia). Eksponatami są oczywiście liczne akwaria prezentujące florę i faunę wszystkich oceanów. Do najsłodszych mieszkańców oceanarium należą niezaprzeczalnie pingwiny, które spotkaliśmy w porze karmienia i nieustająco bawiące się wydry. Główną atrakcją obiektu jest położone centralnie akwarium z 5 mln(!) litrów słonej wody, w którym pływają rekiny, olbrzymie płaszczki i ławice mniejszych ryb. Można je podziwiać niemal z każdej strony, gdyż na przeszklone ściany zbiornika natykamy się podczas zwiedzania co raz. Pod największą taką ścianą dziewczyny spędziły chyba najwięcej czasu wypatrując wszystkich członków najsławniejszej rodziny rekinów z piosenki Baby Shark 😛 (jeśli nie kojarzysz, to znak, że nie jesteś rodzicem małego dziecka :P).
Wyjście z oceanarium prowadzi przez sklepik, co jest oczywiście dość powszechnym zabiegiem, ale muszę powiedzieć, że to najlepszy sklepik z pamiątkami jaki w życiu widziałam. Żadnej masowej chińskiej tandety, często nawet niezwiązanej z krajem, w którym się ją kupuje. Większość rzeczy, które można było tam dostać tworzyło razem ładną, spójną kolekcję pamiątek a wśród przewijających się na nich motywach można było z łatwością odnaleźć mieszkańców oceanarium. Wydry, pingwiny, rekiny, inne morskie stworzenia czy nurek Vasco – oficjalna maskotka obiektu – przewijały się na dobrej jakości koszulkach i bluzach, zabawkach, artykułach papierniczych, pocztówkach, magnesach, maskotkach i innych gadżetach ciesząc oko i zachęcając do kupna (zwłaszcza dzieci). Tuż obok działała też mała kawiarnia, w której po raz pierwszy spróbowaliśmy lodów o smaku awokado(!) a sprzedająca je pani okazała się mieć polskie korzenie i nawet potrafiła powiedzieć kilka słów w naszym rodzimym języku.
Tylne wyjście z kawiarni prowadziło prosto do jeszcze jednej atrakcji, którą mieliśmy zaplanowaną na ten dzień – kolejki linowej. Czterdzieści 8-osobowych gondolek zawieszonych 20 metrów nad ziemią pokonuje trasę 1230 metrów (w jedną stronę) w 8 do 12 minut (oblicz prędkość poruszania się gondolki, opory powietrza możesz zaniedbać ;P) To naprawdę świetny sposób by spojrzeć na Park Narodów nieco z innej perspektywy. Naprawdę warto, zwłaszcza, że w kasie oceanarium można zaopatrzyć się w bilet łączony (oceanarium + kolejka w dwie strony) i wtedy jest taniej. Mimo, iż widok bujanych wiatrem pustych wagoników działał Małgosi na wyobraźnię, to taki środek transportu bardzo przypadł dziewczynom do gustu. Obecnie siedzimy w Porto, gdzie również kursuje podobna kolejka i Małgosia już się pytała czy tą też będziemy jechać 😉
4 komentarze
Oglądając te niesamowite zdjęcia i znając moje kochane wnusie, to miały dzisiaj dużą radochę. Też bym miała!
Wpis jak z dobrego przewodnika: czytam i czuję, jakbym tam był. 🙂
Znaleźliście Nemo 😉
Wow! Wow! Wow! Cudne oceanarium, a zdjęcia i post jeszcze to podkreślają. Byłam tam z wami…