Widok plecionego plażowego parasola na nieskazitelnym niebieskim niebie, żar słońca, piasek pod stopą dyndającą z leżaka (i jeszcze w kilku innych nieco bardziej irytujących miejscach) i nieważne jak zbyt majestatycznie to zabrzmi, ale w tym momencie wiedziałam, że oto staję się wakacyjnie spełniona…

Z jednej strony nie dla nas wakacje składające się tylko i wyłącznie z plażowania czy siedzenia nad basenem. Jak wody (notabene) potrzebujemy odhaczyć zawsze kilka absolutnych „must see” w miejscu, do którego się udajemy, poszwendać po małych miejscowościach, poczuć klimat stolicy, znaleźć na mapach Google jakieś niecodzienne muzeum, przyjemny park (najlepiej z placem zabaw), dobrą kawę czy smaczną szamkę, które będziemy potem jeszcze długo wspominać. Z drugiej strony, solidne ciepło i woda to takie atrybuty bez których, dla mnie osobiście, nie ma wakacji. Michał ma w sumie podobnie z wyłączeniem tego solidnego ciepła 😉 Jeśli kiedykolwiek dam się przekonać na jakąś Islandię w sierpniu, to chyba tylko przy założeniu , że od razu w Reykjaviku wskoczę w samolot w kierunku wielkiego dogrzania. Moje baterie ewidentnie ładują się w temperaturze min. 25 stopni i nic na to nie poradzę. Wspomniana woda może być jak najbardziej wodą z basenu – wszak piasek potrafi być bardzo irytujący (ma jakąś taką niepohamowaną moc przyciągania obranych ze skórki bananów, kawałków jabłka czy ustników bidonów oraz nieproszony klei się zawsze do małych rączek zaraz po ich dokładnym opłukaniu). Nie mówiąc już o tym, że małe dzieci prościej dopilnować nad basenem, niż nad morzem. Mimo tych wszystkich potencjalnych niedogodności tradycyjne plażowanie jest zawsze momentem, na który czekam przez całe lato. W tym roku moją prywatną wisienką na torcie była plaża Praia dos Pescadores w miejscowości Ericeira.

Zawitaliśmy tam po drodze w dniu, w którym uroczy domek w Colares zamienialiśmy na rodzinny hotelik niedaleko Obidos. Wszystko się zgadzało. Był miękki piasek, wygodne leżaki, plecione parasole i nawet mały plażowy bar. Jedyny zgrzyt stanowiły momenty gdy byłam zmuszona zamoczyć stopy w wodzie 🙂 Mam takie wspomnienie z dzieciństwa: wakacje z tatą nad morzem, popołudniowy spacer po plaży w poszukiwaniu bursztynów i muszelek i… ten przeszywający do kości ból stóp, które bardzo chciały po prostu brodzić sobie w wodzie. Myślałam, że takie rzeczy tylko latem nad Bałtykiem i nigdy bym nie przypuszczała, że identycznego odrętwienia kończyn doznam kiedyś na wakacjach w Portugalii. O dziwo na dziewczynach temperatura wody nie robiła absolutnie żadnego wrażenia! Czy to na pewno moje dzieci? Niestety wciąż są jeszcze za małe by w wodzie bawić się same, ja z kolei bardzo nie lubię wychodzić ze swojej temperaturowej strefy komfortu. Dobrze zatem, że, jak ustaliliśmy powyżej, Michał kocha wodę dużo bardziej niż ciepło 😀

Do samochodu wracaliśmy niespiesznie poddając się urokowi białych niskich zabudowań z niebieskimi elementami, które równie dobrze mogłyby być ozdobą jakiegoś greckiego miasteczka. W napotkanej na trasie lodziarni Gelatommy spróbowaliśmy chyba najlepszych lodów pistacjowych roku (a może nawet i życia). Pora sjesty pokrzyżowała nam nieco obiadowe plany. Ten dzień sponsorowany był więc przez literki S i P jak „suchy prowiant” (kto oglądał za dzieciaka „Ulicę Sezamkową” ten wie). Kanapki i chipsy z baru na plaży (rodzice roku), owoce i przekąski z zapasów „na drogę” oraz szybkie zakupy spożywcze w Lidlu na wylotówce z miasteczka. Cóż, nie zawsze tylko restauracyjne życie. Czasem warunki bywają nieco bardziej polowe a czy dziewczyny jęczą na modłę „chcę coś zjeść, bo nie było obiadu” czy „chcę coś zjeść, bo nie zjadłam obiadu, który chciałam, ale potem okazało się, że nie był taki jaki sobie wyobrażałam”, to w gruncie rzeczy żadna różnica, przynajmniej w kwestii efektów dźwiękowych 😛

Do celu dojechaliśmy pod wieczór. Mieliśmy wrażenie, że Mapy Google prowadziły nas tylko sobie znanym luzackim, południowym algorytmem. Najważniejsze, że skutecznie 🙂 . Para podróżnych, która tę noc spędzała w tym samym hotelu co my i z którą wymieniliśmy kilka uprzejmości przy basenie, opowiadała jak długo zajęła im trasa z Porto ze względu na coraz bardziej rozprzestrzeniające się pożary i pozamykane drogi. Dla kontrastu, Europa Środkowa w tym czasie walczyła w powodzią a dokładnie tego samego dnia w kilku południowych województwach w Polsce wprowadzono stan klęski żywiołowej.

Author

3 komentarze

  1. Dzięki takim wpisom robi się ciepło na ciele i duszy. Jak zawsze miło z wami powędrować i rozgrzać się, gdyż rano w Lublinie było -4 stopnie !

  2. Ze zdjęć bije taki spokój, jakby Ericeira była miasteczkiem na końcu świata, nieskażonym obecnością turystów 😉

  3. Cudne miejsce , wszechobecne niebieskości rzeczywiście przypominają Grecję . Zdecydowanie moje klimaty , będę się napawać tymi widokami i cieszyć oko.

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.