Mówią, że we Francji dzieci nie grymaszą. Postanowiliśmy więc w tym roku wywieźć tam nasze co by zaznać nieco spokoju chociaż przy wakacjach… Spoiler alert: po kilku dniach stwierdzamy, że albo to jakaś bujda, albo po prostu chodziło o francuskie dzieci 🙂
Stało się. Dołączyliśmy do zaszczytnego grona rodziców dzieci w wieku szkolnym, którzy chcąc nie chcąc na wakacje jeżdżą w tzw. wysokim sezonie. Nie powiem, że jesteśmy z tego powodu jakoś wybitnie szczęśliwi. Urlop we wrześniu czy październiku ma wszak wiele niezaprzeczalnych plusów. Jest przeważnie taniej, mniej tłoczno, co lepsze noclegi nie znikają z Booking.com tak szybko i szukając ich „za pięć dwunasta” można zazwyczaj wciąż dostać coś ciekawego. Co więcej, temperatury na południu Europy z reguły są już nieco bardziej do życia a ziemia przestaje płonąć (dosłownie), choć nasze doświadczenia z Andaluzji i Portugalii pokazują, że ta granica niestety coraz bardziej przesuwa się w czasie. To właśnie ta obawa przed upałami sprawiła, że zaczęliśmy z początku rozważać kierunki dla nas nieznane jak Słowenia czy Austria. Koniec końców powróciliśmy jednak do zrewidowania naszego wspólnego marzenia o francuskim Mont-Saint-Michel, jak i tego już nieco bardziej mojego o podróży samochodem przez Francję. Następnie nałożyliśmy na nie filtr z ograniczonego czasu jak i wrodzonej niechęci naszych dziewczyn do podróży samochodem i skonstruowaliśmy wakacyjny plan, który miejmy nadzieję zadowoli każdego M&M&M&M’sa 😀 Ów plan ma swój początek w stolicy Bretanii – Rennes.





Nasze latanie na wakacje KLM-em z przesiadką w Amsterdamie to już rodzinna tradycja. Tak się składa, że ich połączenia są nie dość, że przystępne cenowo, to jeszcze w wygodnych godzinach w ciągu dnia. Co prawda punktualność nie jest ich dobrą stroną a w Portugalii mieliśmy też „małą” przeprawę z zagubionym bagażem (i zniszczonym drugim), ale póki co wybaczamy im te wszystkie niedociągnięcia… choć kto wie jak długo jeszcze. W tym roku zaczęło się całkiem standardowo – ot kilkanaście minut opóźnienia. Potem jednak 40 min staliśmy na płycie w Warszawie a nasza „wygodna” przesiadka skurczyła się do jakichś 20 min. Trzymaliśmy więc najpierw kciuki żeby to w ogóle wystarczyło, bo następnego samolotu do Rennes z Amsterdamu tego dnia już nie było. Potem, jak pobiliśmy rekord z sprincie przez lotnisko Schiphol z trzylatkiem na barana i dyszącą siedmiolatką z kolką u boku, wiedzieliśmy, że na bank żaden z naszych bagaży nie dotrze. No i mieliśmy rację. Na szczęście szczoteczki do zębów i jedną zmianę ubrań mieliśmy ze sobą w podręcznym 😀





Kolejną wakacyjną tradycją powoli staje się wypożyczanie samochodu w sieci SIXT. Po tym jak nasz portugalski Qashqai sprzed roku został okrzyczany najlepszym wypożyczonym samochodem ever a cała procedura odbyła się bez najmniejszych komplikacji i przedłużeń, po raz kolejny zdecydowaliśmy, że tych „kilka” PLNów więcej niż u konkurencji to cena świętego spokoju (przynajmniej w dziedzinie motoryzacji), którą warto zapłacić. W decyzji tej utwierdziła nas dodatkowo lektura komentarzy na Google Maps gdzie SIXT jako jedyny wśród wszystkich wypożyczalni na lotnisku w Rennes ma ocenę powyżej 4. Póki co, odpukać, wygląda na to, że i tym razem będziemy zadowoleni. Dostaliśmy nowiutkiego Peugeota 308, który wciąż pachnie/śmierdzi (w zależności kogo pytać) fabryką a fotelik Magdy – również nowy – po raz pierwszy wygląda jakby rzeczywiście gwarantował jakiekolwiek bezpieczeństwo a nie był najtańszym szrotem na rynku, który zaspokaja wymóg odpowiedniego przewożenia dzieci.
Gdy dojechaliśmy do hotelu dnia zostało już niewiele. Szybka obiado-kolacja we włoskiej Supino żeby najbardziej wymagające brzuchy miały szansę najeść się ukochanego makaronu i musieliśmy wracać, bo dziewczynom ewidentnie kończyły się baterie i nawet spora ilość węglowodanów nie zdołała ich wystarczająco uzupełnić.



