Prawa, lewa, prawa, lewa. Miarowo zanurzam to jeden, to drugi koniec wiosła w krystalicznie czystej wodzie. Prawa, lewa, prawa, lewa. Czuję jak kajak nabiera prędkości i gładko sunie po tafli jeziora. Wiatr mierzwi mi włosy, słońce przypieka w ręce. Widać to całe „kajakowanie” to nie jest jakaś arcytrudna sprawa – myślę sobie. Może trochę dłonie (tłuste od kremu z filtrem) ślizgają mi się po plastikowym wiośle, ale jak dobrze mi idzie! Nagle czuję, że wyraźnie zwalniam. Prawa, lewa, prawa, lewa. Ręce niby cały czas robią to samo, jednak ich praca przestała przekładać się na sprawne pokonywanie kolejnych metrów.
– MichaaAaaał – rzucam do tyłu – Wiosłujesz?
– Nie, musiałem zrobić zdjęcie.
Eh, zupełnie jak na crossficie. Serce śpiewa „Mam tę moc!” a ręce na to: niemożliwe!
Tag