Magdalenka szybko przeprowadziła nas z rodzicielskiego poziomu „wakacje z dzieckiem” do poziomu „wakacje z dziećmi”. Trzeba było na nowo nauczyć się odpuszczać i przyjąć ze stoickim spokojem, że w takiej konfiguracji raczej tylko rzucimy na Malagę okiem a jak dotrzemy choć w kilka miejsc z listy „koniecznie do zobaczenia”, to będzie można ogłosić sukces. Zapraszam Was na pierwszą część wirtualnego spaceru po Maladze. Pokażemy Wam gdzie udało nam się zawędrować.

Budzimy się nie tak znowu rano w mieszkaniu, które przez cały czas mnie jakoś uwiera. Niby jednym tchem potrafię wymienić wszystkie jego zalety, to jednak pewne aspekty (np. stare łazienki bez wentylacji, w których ręczniki śmierdzą stęchlizną już po pierwszym dniu a ustawienie pożądanej temperatury wody pod prysznicem graniczy z cudem) nie pozwalają żeby coś między nami zaiskrzyło. Na szczęście staramy się nie spędzać tam niewiadomo ile czasu. Robimy zakupy w supermarkecie, który na szczęście znajduje się w tym samym budynku (jedna z ewidentnych zalet), jemy śniadanie a potem już tylko zostaje ubrać, umyć, uczesać i nakremować obydwie dziewczyny, spakować zapas pieluch, wodę i przekąski by tak około południa móc w końcu wynurzyć się na zewnątrz. Dzielnica, w której mieszkamy jest w zasadzie dość zwyczajna. Po wyjściu z klatki, wita nas zawsze odór moczu, ale powiedzmy, że po drugim dniu już przywykliśmy. Doceniamy fakt, iż w pobliżu mamy w zasadzie wszystko co potrzeba a dużo ulic jest pięknie zacienionych. W Polsce większość tych gigantycznych drzew pewnie już dawno by wycięli, tu wiedzą jakim potrafią być skarbem w upalne dni. Kierujemy się w stronę pobliskiego przystanku i wsiadamy w linię nr „1”.

Wysiadamy przy Parque de Malaga – małej dżungli w środku miasta. Kolejne cudownie zacienione alejki dające oddech w upalne dni, ławki, fontanny, niewielka scena, plac zabaw (oczywiście!) i fantastyczna roślinność zamieszkała przez zielone papużki, których głośny skrzek słychać tam bez przerwy.

Wzdłuż parku, od strony portu ciągnie się reprezentacyjna promenada (Palmeral de Las Sorpresas) z futurystycznym białym zadaszeniem. Kawiarenki, ławeczki, miejsca wypoczynku. Biel kamienia, soczysty błękit nieba, turkus wody – moje ulubione wakacyjne połączenie kolorystyczne 🙂 Promenada zakręca zgodnie z ukształtowaniem portowego terenu. Charakterystyczna konstrukcja kończy się, ale to nie koniec tutejszych atrakcji. Na horyzoncie majaczy się kolejny symbol miasta – kolorowa kostka Centre Pompidou Malaga (filii paryskiego muzeum sztuki współczesnej). W dalszej części portu spotykamy szereg straganów z pamiątkami, ubraniami, akcesoriami i rękodziełem. Nie wiem czy to kwestia ekspozycji czy rzeczywiście można tu zakupić produkty nieco lepszej jakości niż w standardowych gift shopach jakich pełno jest wzdłuż turystycznych szlaków. Być może, wszak i klientela w tym miejscu może mieć nieco zasobniejszy portfel, zwłaszcza jeśli zeszła z któregoś z zacumowanych tu jachtów. Idziemy dalej, mijamy kilka sklepów odzieżowych, Starbucksa, lokale usługowe – coś na kształt małej portowej galerii handlowej. Restauracje i bary wszelkiej maści zachęcają by się w nich posilić. Zawracamy zaraz za latarnią morską La Farola de Malaga ( jedynej w Hiszpanii, która otrzymała żeńskie imię), gdyż właśnie oto dotarliśmy do najsłynniejszej plaży w mieście – Playa la Malagueta.

Do charakterystycznego napisu-rzeźby, który można spotkać przy jednym z wejść stoi już grupa turystów posłusznie czekając na swoją kolej do zdjęcia. Plażowe bary specjalizujące się w rybach i owocach morza z grilla (zwane chiringuito) są pełne gości. Przy niektórych widać sznurek chętnych na wolny stolik. Sama plaża też jakby bardziej zaludniona i głośna. Może daleko tu do stwierdzenia, że nikt się już nie wciśnie, nie mniej klimat tego miejsca jest dużo bardziej „sezonowy” niż na plaży Misericordia, którą mamy najbliżej. Tym razem nie jesteśmy tu jednak z zamiarem plażowania. Robimy fotkę i dalej w drogę. Tym razem kierujemy się głębiej w ląd by poznać oblicze tutejszego Starego Miasta.

Author

1 Comment

  1. Niesamowita ta dżungla, aż nieprawdopodobne jak ta zieleń się tam utrzymuje, gdzie latem temperatura dochodzi pewnie ponad 40 stopni. Niebo jak namalowane akwarelą niebieściutkie , coś pięknego. Czekam z niecierpliwością na drugą część.

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.