W pierwszej części wpisu poświęconego Maladze, nasz spacer wiódł nadbrzeżem od Parque de Malaga, przez promenadę Palmeral de Las Sorpresas, port aż do latarni La Farola de Malaga i plaży Malagueta. W tej części zanurzamy się w historyczną część tego jednego z najstarszych miast Europy, które na przestrzeni dziejów ukształtowały dwie wielkie religie: islam i chrześcijańśtwo.

Są pewne krajobrazy, które chyba nigdy mi się nie znudzą. Fragment plażowego parasola na tle bezchmurnego nieba, białe jachty zacumowane w porcie, turkus wody jaki można znaleźć tylko na wyspach, rajska plaża z palmami. To moje ukochane wakacyjne kadry. Podświadomie wybieram miejsca, które mogą mi je zapewnić. Plątanina mniej lub bardziej wąskich uliczek jakiejś śródziemnomorskiej starówki jest również jednym z nich. Pod tym względem Malaga nie zawiodła. Prócz uroku samego w sobie i dużej dawki zabytków, zapewniła nam też kilka miejsc na smaczne co nieco (np. Cortijo de Pepe na tapas czy Santa Coffee Catedral na drugie śniadanie) i dobrą kawę (np. Bun and Coffee).

Nasz spacer w tej części miasta zaczynamy od Katedry. Powstała w miejscu dawnego meczetu, z którego ostało się tylko małe zielone patio z drzewami pomarańczowymi (Patio de los Naranjos). Jej budowa rozpoczęła się w XVI wieku i trwała około 200 lat. Choć uważana jest za arcydzieło andaluzyjskiego renesansu, tak naprawdę jest swoistą mieszanką stylów. Jej koszt był tak ogromny, że w 1782 roku zdecydowano się przerwać prace skutkiem czego powstała tylko jedna z dwóch zaplanowanych dzwonnic (stąd pseudonim Katedry – La Manquita, czyli Jednoręka Dama). Wstęp do niej jest biletowany. Zadowalamy się obejrzeniem jej tylko z zewnątrz, za to na wspomnianym patio, zwanym też katedralnymi ogrodami, robimy sobie mały przystanek.

Nieco dokładniej postanawiamy zapoznać się z Twierdzą Alcazaba, zwłaszcza, że przy okazji niedzieli wstęp do niej jest darmowy 😉 Ta ogromna forteca została wzniesiona za panowania Maurów na pozostałościach arabskiej twierdzy. Jej początki sięgają VIII w. Cały kompleks oplata potrójny pierścień murów, przez co stanowiła twierdzę niezwykle trudną do zdobycia. Przez lata pelniła różne funkcje. W latach 30-tych XX w. została, wraz z ogrodami, poddana rewitalizacji. Pierwsze wrażenie jest jak najbardziej pozytywne. Ktoś pomyślał o windzie i nie musimy targać wózka po mało zachęcających schodach. Do windy zmierzamy długim tunelem, tym większy szacun, za ten ogrom pracy tylko po to by Alcazabę uczynić miejscem dostępnym dla wszystkich. Dalej odczuwamy niestety małe rozczarowanie. Nie wiem czemu spodziewałam się czegoś bardziej w charakterze pałacu z baśni tysiąca i jednej nocy. Chodzimy po murach, dziedzińcach i patiach. Mamy wrażenie, że w internecie wszystko wyglądało jakoś tak bardziej „wow” a mi osobiście bardzo brakuje przykładowych wnętrz mieszkalnych. Oczywiście nie jesteśmy w stanie dotrzeć z dziewczynami w każdy zakamarek, w sumie więc dobrze wyszło, że tego dnia można było zwiedzać bez biletu.

Ostatnie muzeum na trasie nie pochodzi raczej z listy tych najważniejszych. Nie odwiedziliśmy przecież ani Centre Pompidou, ani muzeum najbardziej znanego malageńczyka czyli Pabla Picassa (nie przechodziliśmy też nawet w pobliżu domu, w którym się urodził). Nasz wybór jest z jednej strony bardzo pod dzieci, z drugiej my sami jesteśmy również ciekawi tego miejsca. Interaktywne Muzeum Muzyki (MIMMA), bo o nim mowa, prezentuje imponujący zbiór instrumentów z całego świata. Od bardzo klasycznych eksponatów, przez ciekawostki (np. instrumenty rytualne szamanów, „gitary” z pancernika czy tykwy), na eksperymentach kończąc (np.gitary w których pudło rezonansowe wykonano z puszki po oliwie lub tuńczyku). Wisienką na torcie są czerwone sale, w których można spróbować swych sił w grze na wybranych instrumentach. Mamy tam skrzypce, wiolonczelę, pianino, gitarę, perkusję, jakiś rodzaj cymbałków i bębnów i jeszcze kilka innych. Chyba nikogo nie zdziwi, iż to właśnie te sale były najdłużej okupowane nie tylko przez nasze dzieci 😉

Malaga nie rzuciła nas na kolana. Pewnie po części dlatego, iż poznawanie jej rozpoczęliśmy od tych mniej reprezentacyjnych miejsc. Jednakże z każdym kolejnym uchwyconym miłym wakacyjnym kadrem, z każdą kolejną odsłoną jej ładniejszego oblicza, coraz bardziej rosła w naszych oczach. Szkoda, że standardowo zabrakło czasu na więcej. Nie dotarliśmy do ogrodu botanicznego La Concepcion, do dzielnicy rybackiej Pedregalejo czy urokliwej El Palo – myślę, że byłaby z tego ciekawa część III. Koniec końców stwierdzam, że Malaga jest naprawdę w porządku. Dostęp do morza i jej bodajże 15 (!) plaż już na wstępie robią robotę a to, że zdecydowanie jest tam co robić z dziećmi jak i fakt, iż jest to świetna baza wypadowa na bliższe i dalsze wycieczki po Andaluzji działa tylko i wyłącznie na plus.

Author

2 komentarze

  1. Dziewczynki są bardzo muzykalne, więc nie dziwię się, że dla nich Interaktywne Muzeum Muzyki to ciekawa propozycja. Stare miasto zachwyca architekturą i jak widać zwiedzających nie brakuje, pomimo października w kalendarzu.

  2. Jesteście już w Warszawie, a ja dzięki Wam dopiero na początku podróży po Andaluzji. Malaga zachwyca pięknem południa i kolorami lata. Może kiedyś uda mi się zobaczyć na żywo te piękne widoki …

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.