Zapiaszczona stopa w rozmiarze 22 dotyka mej twarzy i ruchem ugniatającym wykonuje mi „peeling” policzka. Podnoszę głowę znad leżącej obok mnie Magdy i obserwuję ludzi na sąsiednich leżakach. Mą uwagę przykuwa pewna para. Obydwoje błyszczący od oliwki, pogrążeni w lekturach, zimne drinki skraplają się w szkle na stoliku miedzę nimi. Oni na pewno nie mają piasku wszędzie jak ja, nie musieli przed chwilą ratować z wody malucha, który dosłownie rzucił się na główkę w morską toń, ani nawet do tej wody wchodzić jeśli uważają, że wcale nie jest taka ciepła. Zanim jednak przehandluję w myślach moje zarządzanie chaosem za ich 100% relaksu, zauważę, że ich skóra straciła jędrność pewnie jeszcze w ubiegłym wieku i przypomnę sobie, że wszystko w życiu ma swoją cenę. Walutą dla świętego spokoju na wakacjach jest czas.

Przeczytałam kiedyś, że każda godzina podróży z dzieckiem liczy się podwójnie. Jeśli to prawda, to nasza trwała 18h 🙂 Co prawda wszyscy uczestnicy byli bardzo dzielni i w zasadzie nie sprawiający kłopotu, jednak dwa opóźnione nieco loty i te wszystkie godziny niekończących się animacji robią swoje. Gdy po 21 weszliśmy do wynajętego mieszkania w Maladze, czuliśmy się jakbyśmy dotarli co najmniej do Azji. Muszę zaznaczyć, że Magda pięknie zadebiutowała w roli pasażera samolotu (a w zasadzie samolotów). Pierwszy lot przespała cały a podczas drugiego do boju poszła jej pierwsza podróżnicza teczka niespodzianek. Nie do przecenienia były również starsze dzieci podróżujące w rzędzie za nami, które chętnie podawały upuszczane zabawki i przybijały piątki.

Pierwszego dnia wakacji nie wymagaliśmy od siebie dużo i praktycznie oddaliśmy go w całości dziewczynom. Było plażowanie, dwa place zabaw i lody – ponoć najlepsze w całej Maladze bo…prosto z Sycylii 😀 Do plaży mamy tu niecały kilometr. Co prawda nie jest to osławiona Malagueta z charakterystycznym napisem-rzeźbą przy wejściu, ale za to jedna z plaż ciągnących się wzdłuż promenady imienia samego Antonio Banderasa, który z Malagi pochodzi i ponoć regularnie ją odwiedza.

Kilka dni później wróciliśmy jeszcze raz w te rejony i muszę przyznać, że plażowanie w takim posezonowym wydaniu ma swój nieodparty klimat. Jest przede wszystkim przyjemnie pustawo a przez to jakoś tak spokojniej i ciszej. Co prawda prysznice ze słodką wodą mogłyby działać jeszcze choć do połowy października, ale dopóki działa ostatni bar wypożyczający leżaki a temperatura wody pozwala mi w niej brodzić bez szczękania zębami, to tak naprawdę mam wszystko 😀

Po tych kilku pierwszych dniach mogę śmiało stwierdzić, że Hiszpania to rzeczywiście świetne miejsce dla dzieci. Spotykane na trasie babcie rozpływają się i cmokają jakie to mamy piękne dziewczyny. Mało kto pozostaje obojętny na zaczepki Magdy, dla której różnice językowe nie są żadnym problemem w komunikacji 🙂 Podczas naszych podróży często zastanawiałam się jak w danym kraju ludzie radzą sobie z małymi dziećmi (np. jak chodzą z nimi na spacery jeśli właśnie mordowaliśmy się gdzieś z wózkiem). Wówczas jednak tych dzieci jakoś nie było widać, tu mijamy je na każdym kroku. Z niewiele mniejszą częstotliwością spotykamy place zabaw. Pamiętam że podobnie było w Barcelonie. Wtedy z półroczną Małgosią żałowałam, że jest zbyt mała by z nich skorzystać, teraz może śmiało nadrabiać do spółki z Magdą. Dla tej miłość do „buju” jest bowiem tak wielka, że często musimy ukrywać przed nią mijane place zabaw, jeśli zależy nam by dotrzeć gdzieś w skończonym czasie.

Author

2 komentarze

  1. Czekałam, czekałam i się doczekałam, uwielbiam czytać twoje wpisy, oglądać zdjęcia a jeszcze jak na nich są nasze słodziaki, to już nic więcej nie potrzeba. Piękne miejsce! Oj zjadłoby się takiego loda.

  2. Podobnie jak Irena cieszę się bardzo, że mogę z Wami powędrować po Maladze. To cudowne uczucie widzieć rodzinę w takim miejscu i móc oglądać razem z Wami uroki Hiszpanii.

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.