Marzamemi najbardziej instagramowym miasteczkiem Sycylii. Nie pamiętam czy to opinia jednego bloga, czy też stwierdzenie o bardziej ugruntowanej pozycji, ale jak po raz n-ty próbuję zrobić zdjęcie kolorowym krzesełkom restauracji a w kadr wchodzi mi dziewczę w magicznym wygięciu, w sukni jakże „przypadkowo” kompatybilnej z kolorem tła, stwierdzam, że coś musi być na rzeczy. Ja oczywiście też chcę mieć swoją fotkę. Mam na to tylko nieco mniej czasu i zasobów z kategorii ręka-oko, bo jednocześnie idę za Małgosią, pcham wózek i zerkam na to jakie „skarby” tym razem moje dziecko zbiera z ziemi.
Zanim jednak zaczęliśmy sprawdzać instagramowość Marzamemi, większą część dnia spędziliśmy na plaży, w których znajdowaniu powoli zaczynam być ekspertem. Tym razem wybrałam Lido Beach Aqua na plaży San Lorenzo, usytuowanej między rezerwatem Vendicari a Marzamemi. Drobniutki, jasny piasek, łagodne zejście do wody (idealne do skoków przez fale przy wzroście 92cm) a także… plac zabaw z żółtą zjeżdżalnią! Tyle wgrać! Cena leżaków zależy od odległości od morza (im dalej tym taniej). Nam nie zależało na tym by mieć jakoś szczególnie blisko do wody, za 4 leżaki i olbrzymi parasol w 7 rzędzie zapłaciliśmy więc 30€. Niestety tym razem płatny był również i parking – 3€. Mały foch za zamieszanie z prysznicami. Okazało się, że żeby z nich skorzystać potrzebna jest specjalna bransoletka, której nie dostaliśmy na wejściu. Małgosi nie spodobała się natomiast obecność wyrzuconej na brzeg trawy morskiej (nie jestem pewna co do nazwy), ale w dużej wodzie szybko zapomniała o jej istnieniu. Całość prezentowała się jednak bardzo przyjemnie. Niecodzienne parasole wyglądały bardzo fotogenicznie, piasek najładniejszy jak do tej pory a po restauracji przechadzały się dwa urocze kociaki.
Marzamemi to nawet nie miasteczko. Populacja rzędu mniej niż 400 mieszkańców czyni z niego raczej małą rybacką wioskę. Swego czasu działała tu jedna z najbardziej znaczących tuńczykarni na wyspie. Obecnie w jej zabudowaniach odbywają się… wesela. Swą popularność Marzamemi zawdzięcza głównemu placowi Regina Margherita i to właśnie stamtąd pochodzi większość fotografii dostępnych w Internecie. Niewielki w rzeczywistości, o skromnej niskiej zabudowie, z charakterystycznymi kolorowymi krzesłami i donicami mieszczących się tam restauracji stanowi obrazek naprawdę miły dla oka. Mieliśmy jednak nieodparte wrażenie, że taki kolorowy wycinek tej rzeczywistości zatrzymany w stopklatce robi dużo większy efekt wow, niż gdy jest się tam osobiście. Przynajmniej takie mieliśmy odczucia na początku a potem zgłodnieliśmy i zaczął zapadać zmrok…
Na pierwszy głód poszły lody. Początkowy zawód, iż wszystkie lodziarnie zlokalizowane są poza głównym placem zrekompensował fakt, iż te, które wybraliśmy (Gelateria da Carletto) okazały się znakomite. W kategorii „coś konkretniejszego” zdecydowaliśmy się na fast food, ale nie byle jaki. Od początku wakacji chodziły za mną owoce morza i jak zobaczyliśmy niewielki lokal (Fritti in un Coppo) sprzedający je z frytury w papierowych rożkach, wiedzieliśmy, że to musi być dobre. Było! Kalmary, krewetki i mix małych rybek, zniknęły w naszych żołądkach w ekspresowym tempie (dobrze wyczułam, że Małgosia również zasmakuje w kalmarowych krążkach). Michał skoczył do baru obok po dwie filiżanki macchiato i tak posileni mogliśmy ruszać w drogę powrotną do domu. Zapadał zmierzch. Złota godzina rozlała nad Marzamemi piękne światło. Obok głównego placu znalazł się jeszcze jeden zwrócony bezpośrednio ku wodzie, coraz więcej tratorii otwierało się na wieczór. Nagle dużo przychylniej spojrzeliśmy na tą małą rybacką wioskę. Zupełnie jakby najedzone brzuchy były niezbędne do tego by w pełni docenić jej urok.
1 Comment
Bardzo klimatyczne miejsce a już znaleźć żółtą! zjeżdżalnie dla Małgosi to jak wygrać w totka!