Księstwo Monako – najmniejsze po Watykanie niezależne państwo świata. Nasz niezawodny „zielony przewodnik” określa je jako kwintesencję Lazurowego Wybrzeża i jak zwykle nie ma w swojej ocenie ani krzty przesady. Pałace w stylu rokoko, bujne ogrody, światowej sławy kasyno, rodzina królewska, luksusowe hotele, ekskluzywne butiki no i oczywiście Grand Prix Fromuły 1 przyciągają zwiedzających, sławnych i bogatych z całego świata. Nas Monako uderzyło przede wszystkim niesamowitą architekturą i zagospodarowaniem przestrzeni. Można sobie tylko wyobrazić jakie problemy z wolnym miejscem pod nowe budowle może mieć państwo-miasto o całkowitej powierzchni 1,95 km2. Fakt, wykorzystana jest tu każda wolna przestrzeń a także coraz większa część podziemi ale absolutnie nie ma się poczucia chaosu czy bezmyślnego „nadziubdziania” budynków. Wręcz przeciwnie! Ma się wrażenie wielkiego ładu i porządku; tak jakby wszystko miało swoje miejsce i wbrew pozorom jakby na wszystko było tam miejsce. Jako ciekawostkę podam, iż Monako ponoć niegdyś przesunęło swoją linię brzegową wgłąb morza, po tym jak wykorzystało całą wolną przestrzeń na lądzie i tym samym zyskało ok 1/5 swojej aktualnej powierzchni.
Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od znalezienia jednego z wielu podziemnych parkingów. Wybraliśmy taki w strategicznym punkcie, blisko zabytkowej katedry, parku i Pałacu Książęcego. Nasza trasa objęła wszystko co chcieliśmy zobaczyć. Do wspomnianych zabytków dołączył budynek Muzeum Oceanograficznego, port, nadbrzeże, słynne kasyno Monte Carlo z pobliskim hotelem i restauracją Paris, operą i kolejnym parkiem z kaskadą uroczych fontann. Wszystko idealnie oznakowane, publiczne toalety dostępne co krok, do tego dużo zacienionych miejsc dających wytchnienie od prażącego słońca. Z wystaw małych sklepików i butików z pamiątkami co raz spoglądały na nas twarze tegorocznych nowożeńców – księcia Alberta II i Charlene Wittstock – najsmutniejszej panny młodej roku (podobno chciała uciec tuż przed ślubem po tym jak dowiedziała się o narodzinach trzeciego nieślubnego dziecka swojego narzeczonego). Ich ślub okrzyknięto największym wydarzeniem w Monako od 50 lat.
W naszej wycieczce nie mogło zabraknąć „przystanku wyżerka” 😀 Tym razem skusiliśmy się na pizzę przyrządzaną na naszych oczach przez dwóch bardzo wesołych panów. Kolejka przed okienkiem wskazywała na popularność miejsca, do tego rozbawieni oczekujący i przystępne ceny – czuliśmy, że dobrze trafiliśmy. Pizza z łososiem, gorgonzolą, mozzarellą i sosem śmietanowym smakowała wybornie i napełniła nasze brzusie na cały dzień.
Monako wywarło na nas ogromne wrażenie. Wrażenie tak silne, iż za szczęściarzy uważamy tych z niespełna 33 tys. ludzi, którzy są jego mieszkańcami. Fajnie byłoby tam trochę pomieszkać …
3 komentarze
Widoki faktycznie oszałamiające, zapierające dech w piersiach – prawdziwa uczta dla ducha. Moniś, nie widzę zdjęcia TEJ rzeźby Adama i Ewy :-). Jeśli chodzi o ucztę dla ciała – to się nazywa pizza z łososiem a nie jak u nas, tzw. „z łososiem”. Nie mogę się doczekać kolejnych, wirtualnych wycieczek pod Waszym przewodnictwem. Pozdrowienia od Tereski i Rysia.
Wiesz, że nie znaleźliśmy TEJ rzeźby ?! Złaziliśmy przecież całkiem spory kawałek tego Monako i nic, nigdzie jej nie było … 🙁
Na ostatnim zdjęciu Moniu wyglądasz jak mieszkanka Monako.