Pierwsze dni na Malcie i szybko przypomnieliśmy sobie czemu zazwyczaj nie jeździmy na wakacje w sierpniu. Upał i skwar odbierający energię i siły na cokolwiek innego niż moczenie. Oczywiście wśród naszej trójki jest jeden fan takiego obrotu spraw, ale pozostała dwójka z obawą patrzy na dalszą część pobytu. Czy zdołamy zebrać się w sobie i odmienić w naszej codziennej aktywności coś więcej niż zbiornik z wodą? Czy też na blogu po raz pierwszy królować zaczną notatki pisane od wody strony ;P

Unoszę się na wodzie robiąc „meduzkę” jak ma zwyczaj nazywać tą pozycję mój tato, choć kształtem dużo bardziej przypominam rozgwiazdę. Ciepły i zimny prąd morski opływają moje ciało na przemian. Ten drugi to nie lada zaskoczenie. Wszak uczucie chłodu, inne niż rodem z klimatyzacji, jest nam tu zupełnie obce. Obok mnie przepływa ławica srebrnych rybek. Każda ma z 10 -12 centymetrów, więc wrażenie jest niesamowite. Dopiero co miałam bliskie spotkanie z prawdziwą meduzą, mam nadzieję że Ci mieszkańcy morza nieco grzeczniej przywitają mnie w swym domu. Zupełnie jak Małgosia, wcale nie chce mi się wychodzić z wody. Wiem, że pierwsze rześkie podmuchy wiatru na mokrej skórze zostaną szybko wyparte przez uczucie gorąca. Na plaży i tak jest do przeżycia. Z dala od morskiej bryzy, sierpień na Malcie to prawdziwe piekło.

Po wczorajszym dniu spędzonym w dużej mierze w hotelowym basenie, dla odmiany zrobiliśmy sobie dzień plażowy. Wybraliśmy się do zatoki Għadira, gdzie znajduje się ponoć jedna z lepszych piaszczystych plaż na Malcie. Zależało nam na infrastrukturze w postaci wypożyczalni leżaków i baru ze stałym dostępem do… zimnej wody pitnej. Wybraliśmy fragment plaży w otoczeniu restauracji Munchies. Generalnie OK, ale bez szału. Płatne prysznice ze słodką wodą to moim zdaniem lekka przesada. Sama plaża jak na maltańskie maluchy była całkiem spora o bardzo łagodnym zejściu do wody, długo utrzymującej się płyciźnie i wyznaczonych kąpieliskach, z których część była pod nadzorem ratowników. Ci nieśli pomoc nie tylko tonącym, ale również ofiarom poparzeń nielicznych meduz, do grona których miałyśmy wczoraj z Małgosią pecha się zaliczyć. Musimy przyznać, że młoda Pani ratownik zajęła się nami bardzo profesjonalnie a na Małgosi cała ta sytuacja zrobiła duże wrażenie, bo wspominała ją jeszcze do wieczora kilkukrotnie. Jako ciekawostkę podam, iż specyfik, którym zostały opatrzone nasze oparzenia to nic innego jak… ocet winny.

Wieczorem pojechaliśmy do Sliemy. Byliśmy tam również i poprzedniego dnia na małym przywitaniu z morzem. Moczyliśmy wówczas stopy na niewielkiej miejskiej plaży w zatoce Balluta, obok której wznosi się charakterystyczny budynek Kościoła Karmelitów. Tym razem wybraliśmy się w pobliże promenady, skąd odchodzą promy do stolicy Malty – Valletty – a także ma początek masa innych rejsów wycieczkowych np. na pobliską wysepkę Comino. Na kolację wybraliśmy się do restauracji Ta’ Kris skuszeni dobrymi opiniami w Google i oznaczeniem, iż serwuje ona kuchnię maltańską. Miejsce to okazało się strzałem w dziesiątkę a i mieliśmy przy tym kupę szczęścia. Większość stolików była już porezerwowana, tak więc być lub nie być (a dokładniej zjeść lub nie zjeść) każdego innego przypadkowego gościa zależało tylko i wyłącznie od Pani Manager i jej umiejętności żonglowania tym co zostało wolne (ewentualnie zaklepane, ale na nieco późniejsza godzinę). Udało nam się dostać stolik przy samym wejściu, z zastrzeżeniem, że musimy się wyrobić w 1,5 – 2 godziny. Następni za nami w kolejce nie mieli już takiego szczęścia i musieli obejść się smakiem, lub wrócić dużo później. Absolutnie nie dziwi nas popularność tego miejsca. To było naprawdę genialnie wydane euro. Ogromne porcje, do tego czekadełko w postaci ciepłego pieczywa, czegoś w rodzaju krakersów i pasty z fasoli i pietruszki i znów na deser nie starczyło miejsca 🙂 Michał poszedł w maltańską specjalność czyli królika, ja w ryż z obiecanymi sobie tutaj owocami morza, Małgosia – jak co wieczór ;P – w makaron z sosem pomidorowym z parmezanem (bez pietruszki! co jest bardzo ważne). Wszyscy byli zadowoleni, ale chyba najbardziej Michał. Jego faszerowany królik w postaci takiej pieczeni w plastrach, polanej obficie sosem, w towarzystwie puree ziemniaczanego i grillowanych warzyw wyglądał i pachniał naprawdę smakowicie no i ponoć smakował również fenomenalnie.

Zupełnie nie wiem co przyniosą kolejne dni. Cały wyjazd był mocno spontaniczny w organizacji i chociażby fakt, iż nie mamy nawet najmniejszego planu co chcielibyśmy tu zobaczyć a w walizce zabrakło kilku strategicznych rzeczy jak np. przelotka do obecnych tu brytyjskich gniazdek pokazuje, iż ten raz nieco odstaje od naszych wypracowanych standardów 😉 Co więcej Małgosia w trybie wakacyjnym chodzi spać około 23, więc niedługo potem i my padamy jak muchy. No cóż, jeśli miałabym wybierać wakacje na lenia, po których wrócę do Polski z niedosytem zwiedzania, ale jednak wypoczęta czy takie z ambitnym planem, po których będę potrzebować kolejnych by odpocząć, to tym razem zdecydowanie wybieram te pierwsze.

Author

5 komentarzy

  1. Czy po upałach maltańskich ochłodzi was 16 – 18 st. w Lublinie i okolicach? Ostatnie dwa deszczowe dni były takie zimne.
    Cieszę się, że udało się wykroić część nocy na wpis – dziękuję za to. Przy porannej kawie fajnie było pobyć z wami. Dobrze, że meduzowy chrzest bojowy udało się opanować i nadal możecie cieszyć się morzem.
    Pozdrawiam serdecznie całą rodzinę. Cieszcie się błogim lenistwem i wypoczynkiem.

  2. Irena Radomska Reply

    Zdecydowanie popieram na lenia, przecież zawsze można na Maltę wrócić, w jakimś wrześniu . Tym razem, życzę dużo wypoczynku, relaksu i smakowitego jedzonka.

  3. Przygoda Małgosi z meduzą dowodzi, że nic nie jest straszne temu wilczowi morskiemu 😉 Co najmniej czwarty raz sycę się widokiem dużej wody i za każdym razem myślę „uff, jak gorąco”… Niech temperatura będzie dla Was łaskawa. Odpoczywajcie na leniucha

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.