Weekendowa Łódź z dziećmi rozpoczyna nowy etap blogowych wpisów. Do naszej rodziny w marcu dołączył najmłodszy M&Msik – Magdalenka – i tym samym zaczynamy podróżować we czwórkę. Na pierwszy wspólny wyjazd obraliśmy kierunek geograficznie nam bliski a jednak totalnie nieznany. Niecałe dwa dni, 3 miesięczny niemowlak i czterolatka, dla której największą tragedią życiową jest choć chwila nudy. Czy Łódź sprostała? No cóż, już w czasie drogi powrotnej musieliśmy obiecać Małgosi, że na pewno tam jeszcze wrócimy, ale może po kolei.
Dojazd (z Warszawy)
Od kiedy Małgosia przestała ucinać sobie okołopołudniowe drzemki (a wręcz posądzenie jej o spanie jest najgorszą zniewagą, bo przecież jak śpi to się nudzi a ona nie cierpi się nudzić 😉 ) podróże samochodem znów stały się dla nas wyzwaniem. Z doświadczenia wiemy, iż półtorej godziny to czas jaki przy dobrych wiatrach, odpowiedniej fazie księżyca poprzedzającej nocy i kreatywnie prowadzonej rozmowie jest w stanie spędzić w samochodzie zanim zacznie chcieć z niego wychodzić w biegu. Na nasze szczęście w półtorej godziny można z Warszawy dotrzeć do naszego rodzinnego Lublina. Można też dotrzeć i do Łodzi.
Poranek poszedł nam sprawnie jak nigdy i o 10tej byliśmy już w drodze. Szczęśliwym zrządzeniem losu akurat przypadł czas na pierwszą drzemkę Magdalenki, która przespała bez zająknięcia całą drogę. Małgosia dostała teczkę niespodzianek i mogła wybierać muzykę ze swojej playlisty a i tak nie obyło się bez miliona pytań „Ile jeszcze?” i „A czy to długo?”. Najważniejsze, że daliśmy radę i w okolicach 11:30 zaparkowaliśmy w pobliżu…
Muzeum Kinematografii
Podejrzewam, że rzadko kiedy 4latka żywo interesuje się historią kina (co dopiero 3miesięczne niemowlę), mimo to Muzeum Kinematografii można śmiało polecić rodzinom z dziećmi. Nawet jeśli po skończonej wizycie rodzice będą odczuwać pewien niedosyt spowodowany zbyt szybkim odhaczaniem kolejnych „nudnych” sal, dzieci mają szansę wyjść zadowolone. A to dlatego, że na przytulnym drewnianym strychu, w ramach stałej wystawy „Pałac Pełen Bajek” zamieszkali rysunkowi bohaterowie mojego pokolenia. Część zajmuje szklane gabloty, jednak większości wyznaczono oddzielne „pokoje”, do których dzieciaki mogą wejść by obejrzeć je z bliska. I nie ważne, że na próżno szukać tam Świnki Peppy czy Psiego Patrolu a z wyjątkiem Muminków i Misia Uszatka Małgosia nie znała żadnego z nich. Najważniejsze, że można było odwiedzić Reksia w jego budzie, zajrzeć do igloo Pik Poka a nawet popłynąć w rejs statkiem z Bolkiem i Lolkiem.
W pozostałej części muzeum Małgosia zwróciła uwagę na: fotoplastikon (urządzenie do oglądania trójwymiarowych przeźroczy), ruchome obrazki w zeotropie, ścianę z neonowymi napisami, plakaty filmowe czy prawdziwe statuetki nagród z Oscarem za „Idę” na czele. Punktem kulminacyjnym były monstrualnych rozmiarów rekwizyty zachowane ze scenografii filmu „Kingsajz” umieszczone na podwórku z tyłu muzeum.
Muzeum Kinematografii – Łódź Bajkowa – Pomnik kota Filemona i Bonifacego Muzeum Kinematografii – pierwsze ruchome obrazki Muzeum Kinematografii – wystawa czasowa Muzeum Kinematografii – Magdalenka też zwiedza Muzeum Kinematografii – neony Muzeum Kinematografii – Oscar za „Idę” Muzeum Kinematografii – elementy scenografii z filmu „Kingsajz”
Od strony czysto praktycznej, przydałyby się oznaczenia kierunku zwiedzania dla osób poruszających się wózkiem lub tak jak my – z wózkiem. Między piętrami można przemieszczać się windą, ale czasami i tak natykaliśmy się na schody i całe szczęście ratowała nas wtedy przemiła obsługa muzeum.
Park Źródliska I
Intensywny kontakt z kulturą zmęczył trochę najmłodsze pokolenie, przyszedł więc czas na drzemkę dla Magdalenki i małe co nieco dla reszty. Tak się składa, że muzeum otaczają dwa parki: Park Źródliska I i Park Źródliska II. Wybraliśmy się więc do pierwszego z nich na zasłużoną przerwę. Usiedliśmy w cieniu w pobliżu ulubionej, sądząc po opiniach w Internecie, kawiarni wśród łódzkich i przyjezdnych rodzin z dziećmi – Tubajki. Co prawda, możemy jedynie pochwalić ich za świetne cappuccino i tylko poprawne lody, ale obecność innych wózków wokół oraz impreza zamknięta odbywająca się w części lokalu niejako potwierdzały popularność tego miejsca. Przytulne sale, stoliki i leżaki na zewnątrz, pomyślano nawet o specjalnej windzie dla wózków by móc pokonać wejściowe schody.
Okolica w której przebywaliśmy była szczególna jeszcze z jednego powodu. Znajdowały się tu aż dwie figurki ze szlaku…
Łódź Bajkowa
Jest to projekt zbliżony w swym pomyśle do wrocławskich krasnali, promujący w tym przypadku dziedzictwo filmowe Łodzi, ze szczególnym uwzględnieniem dorobku Studia Małych Form Filmowych Se-ma-for. W ramach szlaku powstało już 10 mini pomników przedstawiających bohaterów popularnych bajek. Docelowo ma być ich 17.
By poszukiwanie figurek było jeszcze ciekawsze a dzieci chętniej przebierały nóżkami pokonując kolejne kilometry po mieście, Łódzka Organizacja Turystyczna wraz z Łódzkim Oddziałem PTTK wymyśliły świetny motywator: książeczkę do zbierania pieczątek. Każda figurka to jedno miejsce na pieczątkę opatrzone adresem gdzie takową można zdobyć. Jeśli mieliśmy pecha i gdzieś pocałowaliśmy klamkę, wystarczy selfie z pomnikiem jako dowód i w Informacji Turystycznej można dostać brakujący stempelek. Przy zebraniu 8 uzyskuje się prawo do zakupu specjalnej odznaki. Jedyny minus tego pomysłu jest taki, że książeczkę trzeba samemu wydrukować (najlepiej w kolorze), wyciąć i zszyć. Aż się prosi o jakiś gotowy materiał promocyjny do dostania lub nawet kupienia w hotelach, informacjach turystycznych czy co popularniejszych miejscówkach. Warto też by nieco bardziej nagłośnić całą akcję. Gdyby nie mój dokładny research przygotowujący nas na ten wyjazd, o pieczątkach nic bym nie wiedziała a okazały się silnym punktem weekendowego programu.
Pierwszą pieczątkę z Kotem Filemonem i Bonifacym zdobyliśmy właśnie w Muzeum Kinematografii. Druga czekała w Palmiarni Ogrodu Botanicznego w Parku Źródliska I i przedstawiała figurkę Wróbla Ćwirka. Trzeci pomnik – Ferdynanda Wspaniałego – znajdował się tuż obok naszego hotelu, przed wejściem do Galerii Łódzkiej i tam też można było dostać odpowiadającą mu pieczątkę.
Piotrkowska
Po zameldowaniu się w hotelu przyszedł czas na spacer po ulicy, której nazwa znana jest pewnie nawet tym, którzy w Łodzi nigdy nie byli. Najdłuższy polski deptak (choć w zasadzie taki pół deptak, bo dozwolony jest tam ruch kołowy dla mieszkańców i właścicieli firm), jedna z najdłuższych ulic handlowych w Europie, ponad 4 kilometry niezwykłych kamienic, odremontowanych podwórzy, sklepów, małej i większej gastronomii. Być w Łodzi i nie przejść się Piotrkowską, to jak być w Paryżu i nie widzieć wieży Eiffla.
Mimo, iż nie przeszliśmy całej ulicy i nie zajrzeliśmy w każde co ciekawsze miejsce, to spacer po Piotrkowskiej odhaczamy z czystym sumieniem. Co najważniejsze, tylko jedna osoba z naszej czwórki była niesiona na rękach, choć jęczały dwie 😀 Na trasie znaleźliśmy kolejną serię pomników i choć do postaci z bajek było im całkiem daleko, to i tak okazały się super atrakcją. Galeria Wielkich Łodzian to grupa ławek pomnikowych wykonanych z brązu upamiętniająca znane osobistości związane z miastem. Na każdej można przysiąść i zapozować do nietuzinkowego zdjęcia. Jednak najważniejszym punktem na całej ulicy był oczywiście pomnik Misia Uszatka i to jego wypatrywaliśmy z należytą uwagą (niestety punkt z pieczątką był tego dnia nieczynny ku wielkiemu zmartwieniu Małgosi). Nasza starsza córka w ogóle tak mocno wciągnęła się w tą zabawę, że udało nam się nawet zrobić mały skok w bok z deptaka by do kolekcji zgarnąć jeszcze pieczątki upamiętniające Misia Kolargola i bohaterów bajki „Zaczarowany Ołówek” (obydwie czekały w Łódzkim Domu Kultury szczęśliwie otwartym aż do 21:00!). Tym samym „bajkowy” plan na sobotę zrealizowaliśmy w 100% czego zupełnie się nie spodziewałam!
Na obiadokolację wybraliśmy się do restauracji Breadnia, która zarówno z opisu jak i opinii wyglądała obiecująco. Miała stoliki na dworze, na których bardzo nam zależało a także różnorodne menu tak, że nawet największy malkontent mógł wybrać coś dla siebie. Co prawda ostatecznie Małgosia wcinała kurczaka w panko z ziemniakami, którego zamówił dla siebie Michał, bo jej gnocchi z łososiem miało zbyt dużą ilość zielonego pora 😀 , ale najważniejsze, że każdy brzuch wyszedł z Breadni bardzo uszczęśliwiony. Ja dodatkowo ćwiczyłam multitasking jedną ręką pochłaniając swoje gnocchi z chorizo i szparagami a drugą machając grzechotką nad Magdaleną, która wyjątkowo przez moment dała się uprosić na leżenie w wózku.
Park im. Henryka Sienkiewicza
Niespieszny niedzielny poranek spędziliśmy w hotelu co przecież często samo w sobie potrafi być atrakcją. Skorzystaliśmy z faktu, iż na śniadaniu można bezkarnie wybierać i zmieniać zdanie i nie zostaje przy tym góra naczyń do zmywania 😀 Była też chwila na kącik zabaw i kolorowanie książeczki jaką Małgosia dostała od obsługi „za ładnie zjedzony posiłek” (ewidentnie nie przyglądali nam się zbyt dokładnie 😛 ). Gdy Magdalena pierwszą drzemką odsypiała intensywne zwiedzanie poprzedniego dnia, Małgosia z tatą udali się odwiedzić ostatni pomnik Bajkowej Łodzi, który mieliśmy jeszcze w pobliżu (po resztę trzeba by było fatygować się już znacznie dalej). Figurka Plastusia położona jest w Parku im. Henryka Sienkiewicza gdzie znajdziemy też i fontannę i plac zabaw a pieczątka czeka w Muzeum Przyrodniczym Uniwersytetu Łódzkiego, które również, sądząc po zdjęciach i opiniach w Google, może być ciekawym punktem wycieczki. Jak nic zostaje na następny raz 😉
Ulica Żywiołów
Na główny punkt programu drugiego dnia zaplanowałam Park na Zdrowiu i tamtejsze place zabaw. Małgosia stwierdziła jednak ze śmiertelną powagą, że nie lubi placów zabaw (ewidentnie tylko w tamtej chwili) i musiałam szybko znaleźć jakąś atrakcyjną alternatywę. Postanowiłam, że zrealizujemy mój plan B na niepogodę i odwiedzimy otwartą pod koniec 2021 roku Ulicę Żywiołów – specjalne centrum dla dzieci z cyklu „nauka przez zabawę”. Szczerze Wam powiem, że tym swoistym buntem nasza starsza córka wyświadczyła nam nie lada przysługę, bo tego dnia rzeczywiście lało… tylko, że żarem z nieba.
Gdy Magdalenka obudziła się z porannej drzemki, wymeldowaliśmy się z hotelu i pojechaliśmy odwiedzić „eksperymenty” (jak przechrzciła Ulicę Żywiołów Małgosia). Nazwa pochodzi od Żywiołaków – rysunkowych bohaterów symbolizujących 5 żywiołów, które mają niby grupować tematycznie eksponaty w salach, co niestety nie do końca jest tak wyraźne. Ulicę Żywiołów można śmiało wrzucić do jednego worka wraz z Centrum Nauki Kopernik, ale stawianie ich na równi w szeregu byłoby niesprawiedliwe dla miejsca rodem ze stolicy. Przede wszystkim łódzkie centrum jest gabarytowo dużo mniejsza a co za tym idzie skromniejsza jest też ilość wszystkich stanowisk. Co więcej, przeznaczone jest też dla młodszych dzieci, dlatego też część atrakcji pełni funkcję raczej tylko zabawową (np. mała zjeżdżalnia, baseny z gąbkowymi piłeczkami, tablice do rysowania kredą, duże piankowe puzzle). Małgosia tradycyjnie z dużą rezerwą podchodziła do niektórych stanowisk i nie wszystkimi udało się ją zainteresować na dłużej, jednak w ogólnym rozrachunku bardzo jej się tam podobało, nie chciała wychodzić i po dziś dzień deklaruje silną chęć powrotu.
Od siebie dodam, iż zabrakło nam na miejscu jakiegoś punktu gastronomicznego, natomiast pokój nazwany Punktem Obsługi Malucha zasługuje na ogromną pochwałę. Znajdziemy tam wygodny fotel, ładny przewijak, mikrofalę i krzesełko do karmienia starszych dzieci. Są też zaciemniające zasłony i delikatne światło – idealne gdy bobas potrzebuje wyciszenia po przestymulowaniu ilością kolorów i dźwięków. Jedyny minus za… głośnik, z którego dobiegają komunikaty słyszalne również na głównych salach. I tak, gdy udało mi się w końcu uspokoić i nakarmić nieco marudzącą już Magdalenkę a półmrok i cisza sprawiły, że zaczęła mi „odlatywać”, nagle rozległo się głośne(!) „Zapraszamy na pokaz ognia na parterze”. A wystarczy wywalić ten głośnik i to będzie naprawdę jeden z najlepszych pokojów dla rodzica z dzieckiem jakie widziałam.
Powrót
To był świetny weekend. Myślę, że jak na niewiele ponad dobę i dwójkę dzieci udało nam się zobaczyć naprawdę sporo! Z pełnym przekonaniem polecamy Łódź na wypad z dziećmi nie tylko na weekend. Atrakcji, także takich dla starszych dzieci, jest tyle, że z pewnością będziemy tam wracać. Zwłaszcza, że brakuje nam jeszcze kilka pieczątek do kompletu 😉
3 komentarze
Łódź, ku zdziwieniu wielu ludzi, super nadaje się na ciekawy wyjazd, zarówno weekendowy, jak i dłuższy. Dla dzieci i dorosłych. Mnie w 2015 roku udało się przemierzyć Piotrkowską od Placu Wolności po Centralne Muzeum Włókiennictwa. Miałam też szczęście wziąć udział w krótkiej animacji w nieistniejącym już Se-ma-for Muzeum Animacji. Musicie tam wrócić 🙂
Cieszę się bardzo, że mogłam razem z wami powędrować po Łodzi. Jak zawsze opis wyprawy czyta się bardzo przyjemnie.
Nie udało mi się nigdy zawitać do Łodzi choć plany były. Cieszę się, że dzięki wam miałam spacerek po tym ciekawym mieście.