Internetowy research pod hasłem „Kraków z dziećmi” był jak wielka obietnica sukcesu. Blogi i Instagramowe konta poświęcone dziecięcym atrakcjom tego miasta bombardowały możliwościami. Czy koniec końców udało nam się nie zgubić w zalewie informacji i wybrać coś co spodobało się dziewczynom? Czy były efekty wow a może jakieś rozczarowania? A my, rodzice? Czy również znaleźliśmy coś dla siebie w myśl demokratycznej zasady naszych wyjazdów „dla każdego coś miłego”? Zapraszam na „notatki” z długiego czerwcowego weekendu w Krakowie.

Podróż (z Warszawy)

Co prawda Kraków do tej pory nigdy nie był celem naszych podróży, ale kilkukrotnie przejeżdżaliśmy przez niego tranzytem, dwa razy nawet zostając tam na noc. Z tych przejazdów zapamiętam na pewno długą, wąską, głównie jednopasmową drogę krajową nr 7, którą wjeżdżało się do miasta z północy. To właśnie tam miała miejsce „zemsta Hołowczyca„, która uszczupliła już na wstępie nasz wakacyjny budżet na Lazurowe Wybrzeże. Lata lecą. Obecnie większość trasy Warszawa – Kraków można pokonać już ekspresówką, ale krajowa siódemka wciąż skutecznie wyhamowuje te parędziesiąt kilometrów przed celem, ustawiając wszystkich posłusznie gęsiego.

Trochę obawiałam się tej podróży, bo dziewczyny dalej nie pojmują piękna długiej (ani nawet krótkiej) jazdy samochodem. Na szczęście w obydwie strony poszło całkiem sprawnie. Jadąc tam, Magda była tak rozemocjonowana, że przez 40 minut na zmianę jadła lub nadawała i w ogóle nie myślała o spaniu, mimo ewidentnej pory jej drzemki. Z powrotem zasnęła jakieś 100 metrów za hotelem i przespała większość drogi. Małgosia dostała oczywiście kolejną podróżną teczkę wypełnioną niespodziankami, które potrafią ją zająć na jakiś czas a potem i jej również udało się na trochę zasnąć, choć oczywiście w życiu się do tego nie przyzna 🙂 W drodze do Krakowa zatrzymaliśmy się na MOP-ie pod koniec ostatniego „szybkiego” odcinka trasy. Trochę szkoda, że nie było tam żadnego placu zabaw – wpisałabym je chętnie w obowiązkowe wyposażenie każdego Miejsca Obsługi Podróżnych czy też stacji benzynowej na trasie – ale przynajmniej było gdzie się wybiegać i zjeść przygotowane w domu kanapki. Z powrotem zafundowaliśmy dziewczynom „McDonald’s experience„. Uznaliśmy, że podróż rządzi się swoimi prawami a jako, że nasze dzieci praktycznie nie znają restauracji „Pod złotymi łukami” 😛 , to taki postój i zestawy „Happy Meal” okazały się dodatkową atrakcją.

Nocleg

Z roku na rok utwierdzam się w przekonaniu, że fajna baza noclegowa to ważny procent składowy udanego wyjazdu z dziećmi. I choć w naszych podróżach staramy się spędzać jak najwięcej czasu eksplorując i doświadczając miejsce, do którego akurat się wybraliśmy, to jednak doceniam dobre śniadanie od razu po przebudzeniu dwóch głodomorów i wszelkie dziecięce atrakcje, które skutecznie umilą czas starszakowi z tatą gdy mama usypia malucha. Mimo, iż po raz kolejny byliśmy lojalni nudni i wybraliśmy Novotel, to trafiliśmy świetnie do tego stopnia, że hotelowy basen i kącik zabaw Małgosia umieściła odpowiednio na 1 i 3 miejscu swojego „TOP3 Kraków” 😉 W tym miejscu odsyłam do szczegółowej recenzji hotelu Novotel Kraków Centrum.

Zwiedzanie

Smok Wawelski

Legendę o Smoku Wawelskim Małgosia poznała jeszcze w przedszkolu. Spotkanie z nim stało się więc żelaznym punktem całej wycieczki i świetną przynętą pozwalającą opuścić hotel po śniadaniu bez zbędnego marudzenia… przynajmniej pierwszego dnia 😀

Nieważne, że otaczały go tłumy, zrobienie zdjęcia bez innych osób w kadrze graniczyło z cudem a wydobywającego się z paszczy płomienia nie było zbytnio widać przy ostrym słońcu. Najważniejsze, że był i co 5 minut zionął ogniem. Tyle wystarczyło by Małgosia sama wyraziła chęć wejścia do jaskini smoka, mimo iż w praktyce 90% całego doświadczenia to schodzenie w dół po krętych schodach. Dla 5-latki, która w życiu do żadnej jaskini nie weszła, było to jednak przeżycie co najmniej satysfakcjonujące. Tym sposobem Smok Wawelski zajął zaszczytne drugie miejsce we wspomnianym TOP3.

Mała podpowiedź na koniec. Bilety do Smoczej Jamy można kupić w biletomacie przy samym wejściu, ale i tak najszybciej i najłatwiej kupicie je przez Internet. Dzieciom do lat 7 przysługuje wstęp bezpłatny.

Wawel

Ilość zdjęć sugeruje jakbyśmy na Wawelu spędzili cały długi weekend, ale tak naprawdę zwiedzanie Zamku Królewskiego postanowiliśmy sobie darować. Baliśmy się, że może on nie przeżyć starcia z Magdaleną „Hulanosem” a i dla nas to wątpliwa przyjemność musieć trzymać ją cały czas i pilnować by tylko przypadkiem czegoś nie dotknęła. Spędziliśmy za to trochę czasu na samym wzgórzu. Dziewczyny pobiegały po dziedzińcu, był czas na pierwsze przekąski (wszak od wyjścia z hotelu minęło już pewnie jakieś 30 min) i bliski kontakt ze sztuką nowoczesną. Kolorowa instalacja „Wyspia” Kingi Nowak inspirowana twórczością Stanisława Wyspiańskiego okazała się bardzo mocno przemawiać do dzieci 🙂

Stare Miasto / Rynek Główny

Sceptycy stwierdzą, że krakowski rynek tudzież całe Stare Miasto to przede wszystkim dzikie tłumy, drożyzna, restauracyjni naganiacze i pamiątki wątpliwej jakości. Jeśli jednak, tak jak ja, jest się w Krakowie po raz pierwszy w dorosłym życiu a z tych wszystkich wycieczek szkolnych i rodzinnych nie pamięta się absolutnie nic, to bardzo chce się wygenerować nowe wspomnienia. A nuż, odkryjemy jeszcze coś co spodoba się też dzieciom 😉

I tak też po dwóch dość pobieżnych, ale zawsze, wizytach na Rynku Głównym i jego okolicach stwierdzamy, że:
* jest tam kilka fajnych miejsc na kawę i małe co nieco,
* w kramach Sukiennic wśród souvenirów rodem z Chin wciąż jeszcze można spotkać rękodzieło
* dla dwóch małych-wielkich fanek bajki „Mustang Duch wolności” szczęście jest wprost proporcjonalne do ilości mijanych dorożek konnych, czyli, jak można się łatwo domyślić, na Starym Mieście osiąga swoje maksimum.

Muzeum Inżynierii i Techniki

Nie jesteśmy jakimiś wielkimi pasjonatami muzeów a już na pewno nie takimi co studiują szczegółowo każdy eksponat i gablotę. Staramy się wybierać miejsca, które są dla nas w jakiś sposób atrakcyjne: traktują o rzeczach, które nas interesują lub przedstawiają swoje zbiory w jakiś ciekawy, oryginalny sposób. Od pewnego czasu ważne jest również to, czy łatwo będzie nam je „sprzedać” przedszkolakowi z bardzo silnie sprecyzowanymi poglądami na to co jest nudne a co ciekawe. Gdy w Internecie natknęłam się na Muzeum Inżynierii i Techniki, które prezentuje kolekcję zabytkowych tramwajów z możliwością wejścia do środka, od razu wiedziałam, że wpisuję to miejsce na nasz czerwcowy plan.

Wspomniane muzeum o zacnym skrócie MIT znajduje się na Kazimierzu gdzie użytkuje część kompleksu budynków zabytkowej zajezdni tramwajowej. W ostatnich latach przeszło gruntowną modernizację i robi naprawdę imponujące wrażenie. Przestronne hale wystawowe (bez problemu przejezdne wózkiem) i interaktywne eksponaty, czyli to co rodzice z dziećmi lubią w takich miejscach najbardziej! Tu można wejść do tramwaju, tam spróbować wykonać proste działanie na wielkim liczydle, zabawić się w laboranta przy precyzyjnej wadze czy murarza stawiającego mur z czerwonych cegiełek… do jogi. Polski Fiat 508, motocykl CWS Sokół czy komputer Odra. Łącznie znajdziemy tam ponad 600 eksponatów, z których ponad połowa została poddana mniejszej lub większej konserwacji by teraz służyć zwiedzającym.

Osobiście żałuję tylko, że w pewnym momencie zamiast skupiać się na eksponatach musiałam więcej uwagi poświęcić usypianiu Magdy, co w miejscach niekoniecznie cichych i odosobnionych zazwyczaj wymaga nieco gimnastyki. Najważniejsze, że finalnie akcja została zakończona sukcesem, udało się „zwłoki” zapakować do wózka i wyjechać na zewnątrz.

Muzeum Fotografii MuFo

Nie ukrywam, że do naszych wyjazdów lubię podchodzić przygotowana. Wcześniejszy research pod kątem rzeczy do zobaczenia, zrobienia czy zjedzenia pozwala mi potem lepiej planować na bieżąco nasze wyjazdowe dni. Nie oznacza to jednak, że nie ma już miejsca na żaden przypadek czy spontaniczne decyzje. Wręcz przeciwnie i dokładnie tak właśnie było z MuFo.

Niedzielne południe, kawiarnia na Starym Mieście. Magda spała w wózku z włączonym szumem z telefonu, Małgosia kolorowała a ja starałam się wymyślić co będziemy robić dalej. W ramach inspiracji zaczęłam studiować mapę Krakowa i nagle moją uwagę zwróciło: Muzeum Fotografii MuFo Rakowicka. Na zdjęciach zobaczyłam fantastyczny budynek z czerwonej cegły i szkła otoczony soczystą zielenią trawy a także chyba najbardziej „instagramową” gablotę ze sprzętem foto jaka istnieje: niewielkie półki-komórki ułożone niczym tetris a w każdej z nich innych model aparatu. O dziwo Małgosia bardzo szybko podchwyciła pomysł takiego muzeum (o Michała zdanie jakoś się nie martwiłam).

MuFo Rakowicka to nowa główna siedziba krakowskiego Muzeum Fotografii, w której od grudnia 2021 prezentowane sa wystawy oraz organizowane zajęcia edukacyjne. Mieszczą się tu też biura, księgarnia i biblioteka z czytelnią. Nowoczesne przestrzenie wystawiennicze od razy przywołały wspomnienia wizyty w MIT poprzedniego dnia (tu również wózek nie stanowił problemu). Zdjęcia ukryte przed naturalnym światłem w szufladach lub za specjalnymi przesłonami, które chowały się po naciśnięciu guzika. Stanowiska do oglądania filmów lub odsłuchiwania nagrań. Na dwóch kondygnacjach poznajemy historię medium fotograficznego zaczynając od pierwszych zdjęć a kończąc na efektownych hologramach, Google Street View czy wspomnianym tetrisie z dokładnie 347 aparatami na półkach. Mimo zupełnie „niedzieciowego” charakteru, obydwie dziewczyny były zachwycone. Magda uwielbiała naciskać guziki by odsłonić ukryte fotografie, Małgosia wynajdywała wszelkie stanowiska ze słuchawkami a na koniec wzięła aparat Michała i sama zaczęła pstrykać zdjęcia. Na koniec zrobiliśmy sobie mały piknik na trawie tuż obok budynku muzeum.

Place zabaw

Od kiedy Magda weszła w etap miłości do „buju” (huśtawka) i „ziuu” (zjeżdżalnia), place zabaw stały się podwójnie pożądane. Ich umiejętne wplecenie w plan dnia na wyjeździe ma często znaczenie strategiczno-motywacyjne, dlatego dobrze jeśli pojawiają się gdzieś „na trasie” i nie trzeba specjalnie dla nich zbaczać z drogi.

Planty

Myślę, że wspomniane wyżej kryterium spełniają obydwa place zabaw na Plantach, choć jeśli chodzi o wyposażenie, to zdecydowanie bardziej polecamy „Plantusia„. Mamy tam ciekawą potrójną zjeżdżalnię o różnych wysokościach, ściankę wspinaczkową, trampolinę, kręciołki, huśtawki i piaskownicę, choć ta ostatnia akurat nie ma najszczęśliwszej konstrukcji. Nie dość, że jest wysoka na tyle, że małe dziecko samo do niej nie wejdzie, to jeszcze mam wrażenie, że metalowa konstrukcja, do której przyczepione są na łańcuchach gumowe wiaderka, jest odpowiedzialna za wiele guzów na małych główkach. Nie mniej, całe miejsce prezentuje się naprawdę dobrze. Do tego wszystkie sprzęty wykonane są z drewna i metalu, co jest zawsze miłą odmianą od wszechobecnej kolorowej pstrokacizny z tworzywa. Stylowo wtórują jej „Dzikie Planty„, ale niestety tam funkcjonalność nie idzie w parze z wyglądem. Co prawda jest ciekawa karuzela z metalowymi ślimakami i małe domki, do których z zaciekawieniem zaglądała Magda, ale przeznaczenie reszty sprzętów pozostaje często nieodgadnione a nawet jeśli to zabieg specjalny (mający pobudzić kreatywność dzieci), to i tak bez „buju” i „ziuu” my akurat długo nie zagrzejemy tam miejsca.

Park im. Henryka Jordana

Po Parku Jordana obiecywałam sobie wiele. Ba, nawet cieszyłam się, że „mieszkamy” w sumie całkiem niedaleko. Kilka placów zabaw, w tym wodny(!), uroczy staw, dużo zieleni. Trudno powiedzieć, czemu nie zaiskrzyło. Być może nasze nastawienie zaliczyło niewielki falstart: staw okazał się jeszcze pusty a wodny plac zabaw zamknięty. Być może byliśmy już nieco zmęczeni pierwszą częścią dnia. Być może gdyby zamiast obskurnej budy sprzedającej, sądząc po opiniach z Google, wątpliwej jakości rozmrażany fast-food, była tam jakaś przyjemna kawiarnia, gdzie moglibyśmy nieco podładować bateryjki… Co do placów zabaw, to rzeczywiście widzieliśmy ich kilka. Finalnie wybraliśmy ten przy stawie: Małgosia większość czasu wspinała się na dość wymagającą konstrukcję z prętów a Magda lepiła babki w piaskownicy. Niestety ten brak chemii do miejsca spowodował, że nie mamy stamtąd żadnych zdjęć.

Gastronomia

Mimo, iż specjalnie googlowałam pod kątem miejsc dla rodzin z dziećmi, koniec końców nie dotarliśmy do żadnego z nich a jedyna restauracja z kącikiem dla dzieci, w której byliśmy, to ta hotelowa 🙂 Udało nam się za to wypić dużo dobrej kawy i zjeść nieprzyzwoite ilości przepysznego glutenu. Zupełnie przypadkiem odkryliśmy też fantastyczną pizzę.

Poniżej lista wszystkich miejsc, które karmiły i poiły nas przez ten długi weekend:

  • piekarnia Zaczyn – fantastyczna piekarnia rzemieślnicza, w której robiliśmy codzienne glutenowe zapasy; można na miejscu w formie śniadania, można na wynos; polecamy absolutnie wszystko, ale naszym hitem bezapelacyjnie została chałka na wytrawnie
  • kawiarnia Salvator Espresso Bar – tycia kawiarnia z kawą speciality, w której codziennie zaopatrywaliśmy się w świetną kawę na wynos
  • kawiarnia Busz – kawiarnia, która wręcz tonie w zieleni kwiatów i elementów wystroju; może być prawdziwym wybawieniem i ucieczką przed tłumami na Starym Mieście; duże patio z leżakami i innymi, siedziskami; dobra kawa i ciastko
  • kawiarnia Camelot Lulu – przyjemna kawiarnia w stylu małego francuskiego bistro; ciekawe menu śniadaniowo-lunchowe; dobre lemoniady i kawa; crème brûlée niewypał
  • restauracja Arredata – świetna pizza klasyczna, pyszne makarony i risotto; byliśmy aż 2 razy (w ciągu 4 dni pobytu); za drugim razem Małgosia dostała menu dla dzieci w formie kolorowanki + kredki a za pierwszym nie (być może taka opcja jest tylko w weekend)
  • restauracja w hotelu Novotel Kraków Centrum – karmią dobrze, niestety ceny nieco wygórowane; plus za menu sezonowe i specjalne menu dla dzieci; hotelowy kącik zabaw tuż obok nie do przecenienia
  • Judah Food Market – niewielka strefa gastronomiczna z food truckami niedaleko Muzeum Inżynierii i Techniki; wygodną konsumpcję umożliwiają wspólne stoliki; polecamy pierogi, azjatyckie i kawę od Knitted Coffee

Podsumowanie

Zacznę od tego, że podróżniczo wyposzczeni, czekaliśmy na ten wyjazd jak na zmiłowanie. Na szczęście wszystko ułożyło się wspaniale, z pogodą na czele. Prognozy były dołujące. Miało padać przez cały pobyt non stop a finalnie pokropiło raz wieczorkiem, kiedy i tak moczyliśmy się w hotelowym basenie.

Gdy spoglądam na podsumowanie tego co udało nam się w Krakowie zobaczyć przez ten długi czerwcowy weekend, to mam poczucie takiego złotego środka. Myślę, że ani my z Michałem nie możemy narzekać, że cały wyjazd był pod dyktando dzieci, ani dziewczyny nie mogą powiedzieć, że wynudziły się jak mopsy na tym całym zwiedzaniu. To wielkie szczęście i brawa dla Krakowa, który na marginesie bardzo polecamy na rodzinny city break,

Author

1 Comment

  1. Byłam wiele razy w Krakowie i służbowo i prywatnie, fajnie tak popatrzeć na to miasto z innej perspektywy. Super córeczko.

Write A Comment

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.